Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

sobota, 3 grudnia 2011

2 niedz. Adwentu, rok B

Kochani bracia i siostry! Słowo Boże pierwszej niedzieli Adwentu ukazało nam drogę czuwania, czyli przejścia od „patrzcie”, od poznania swojego życiowego braku zbawienia, potrzeby Boga w naszym życiu do „czuwajcie”, czyli do oczekiwania na dar zmartwychwstania, nowego życia, przemiany. Imię tej drogi to moje i twoje nawrócenie. Jaka jest specyfika chrześcijańskiego nawrócenia? Tak często mówimy, że ten czas ma być okresem naszego zbliżenia się do Pana, ale co to znaczy?

Pewnego dżdżystego popołudnia spotkały się ze sobą dwa wiaderka. Jedno nazywało się szczegół, a drugie nastawienie. Szczegół z naburmuszoną miną zagadnął nastawienie: „I co z tego, że deszcz pada, jak ciągle nie ma we mnie ani kropli wody”. Na to odpowiedziało nastawienie: „A co się dziwisz, skoro cały czas chodzisz denkiem do góry?” Nawrócenie oznacza zmianę mentalności, sposobu myślenia, a w konsekwencji zmianę postępowania. Oznacza całkowicie nowe ukierunkowanie życia, którego fundamentem staje się Chrystus! Może tak być w naszym życiu, że ciągle będziemy doświadczali deszczu Bożej łaski, ale on będzie po nas spływał, nie dotknie nas od wewnątrz, bo będziemy chodzili denkiem do góry. Nie wystarczy szczegółowa analiza życia, moralności, co mi wychodzi, a co nie, w czym jestem dobry, gdzie chcę się poprawić… My niestety tak często trywializujemy kwestię nawrócenia, mówiąc jedynie o naszych postanowieniach, odmawianych modlitwach, odbytych spowiedziach. Kalkulujemy – zaliczyłem, czy nie, odrobiłem czy nie. Kochani, tylko, że te nasze konkretne czyny będą miały sens tylko wówczas, gdy będą wyrazem duchowej rewolucji, owej zmiany nastawienia, która dokonuje się w naszym sercu. Ale o jaką zmianę nastawienia chodzi. Czy w ogóle potrzebuję jakiejś zmiany?
            „Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów”. W centrum działalności Jana Chrzciciela jest nawrócenie. Jak słyszymy, wiąże się ono z rzeczywistością grzechu. Każdy z nas ze względu na grzech i jego skutki nie potrafi kochać. Przez grzech jesteśmy skazani na siebie. Co to znaczy? To znaczy, że jesteśmy skazani na przeżywanie wszystkiego dla siebie samego, na szukanie we wszystkim siebie. Grzech jest umiejscowieniem mojego „ja” w centrum życia, ale w konsekwencji jest zniszczeniem obrazu Boga, który jest we mnie. A skoro zerwę łączność z tym, który dał mi istnienie, dał mi życie i jeśli jeszcze uwierzę szatanowi, który mówi: „Bóg zabrania ci żyć, Bóg cię ogranicza”, no to już jestem w życiu pogubiony. Odciąłem już korzenie mojego bycia Bożym dzieckiem. A skoro mnie nie ma, czyli ten Boży obraz we mnie został zamazany, to próbuję żyć jakoś inaczej, chwytam się czego mogę. Muszę wypełnić tę pustkę. Jak? Zarabiając pieniądze, starając się być pięknym, udowadniając innym, że jestem inteligentny, okazując swoją wyższość czy władzę… To jest pozorna droga ratunku. Istnieje jednak prawdziwa.
            Tą drogą jest Ewangelia Jezusa Chrystusa. Ale kochani, dobrze zrozummy. Nasz Pan Jezus Chrystus. On sam jest Ewangelią. Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną o tym, że Bóg w Nim oddał swoje życie za nas na krzyżu, byśmy i my mogli otrzymać z nieba Ducha Świętego, tego samego Ducha, który sprawi, że będziemy kochać tak jak Chrystus. Duch miłości to jest darmowy dar, owoc Jego śmierci za nas na krzyżu. A my tak często myślimy, że  Ewangelia o Jezusie Chrystusie to kwestia wiedzy, że to jakaś opowieść o tym, co on zrobił, jakich cudów dokonał. To prawda, w Piśmie Świętym mamy cztery natchnione księgi, ale są one spisanym świadectwem jednej, jedynej Ewangelii – dzieła zbawienia, którego Bóg dla nas dokonał w Chrystusie. Jeszcze raz powtórzę: Jezus Chrystus jest Ewangelią!
            Kochani, zabrzmi to może prowokacyjnie, ale my, jako wierzący, mamy pewien problem z Ewangelią, czyli z Chrystusem. Polega on na tym, że podświadomie jakby oczekujemy, że Ewangelia nas potwierdzi, zapewni nam święty spokój, że przyjęcie Pana Jezusa wyrazi się w tym, że On przyjdzie i powie mi: „wszystko dobrze, nic nie trzeba zmieniać”. Tymczasem Ewangelia-Chrystus przychodzi do mnie, by we mnie dokonać nowości życia! „Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką. Wtedy się chwała Pana objawi”. Kiedy Pan wkracza do serca, krajobraz życia zmienia się, pyszni, wyniośli zostaną upokorzeni a pokorni, cisi wywyższeni – co ukazał prorok Izajasz. Ta przemiana, która w nas się dokona mocą Boga będzie objawieniem Bożej chwały. I to jest nawrócenie.
            Kochani! Tak jak przez grzech jesteśmy skazani na siebie, tak dzięki przyjęciu Ewangelii przychodzi dla nas ratunek, przestajemy żyć dla siebie, a zaczynamy żyć dla Boga i bliźnich. Niedawno wszyscy byliśmy świadkami wyjątkowego wydarzenia, lądowania Boeinga na warszawskim Okęciu. Zastanawiałem się nad tym, co przeżywały osoby będące na pokładzie tego samolotu. Nie jestem w stanie w pełni sobie tego wyobrazić, wczuć się w ich sytuację, ale wydaje mi się, że personel tego samolotu, a szczególnie załoga z kokpitu musiała w tamtych okolicznościach zapomnieć o sobie. Czymś niemożliwym byłoby walczyć o życie innych, jednocześnie kalkulując co mam do stracenia czy zyskania. Zostawili siebie, zapomnieli o sobie by ocalić życie innych. Kochani, taką drogę wyjścia z sytuacji po ludzku bez wyjścia, czego obrazem jest tamto lądowanie bez podwozia, daje nam właśnie Ewangelia. Stracić wszystko, czyli siebie jako egoistyczne centrum swego życia, by zyskać wszystko, czyli Ewangelię. To jest Chrystusowa droga i nią poszedł Jan Chrzciciel. Stał się głosem Pana. Żył w skrajnym ubóstwie i prostocie a ostatecznie złożył męczeńską ofiarę ze swego życia. Stracił siebie by po stokroć więcej zyskać – przyjaźń z Chrystusem i życie wieczne.
Kochani bracia i siostry! Tylko ewangeliczne życie, czyli takie, które będzie objawieniem chwały Pana, jego mocy, może innych pociągać do Boga. Radykalizm pociąga. Byle jaka modlitwa, pośpiech w liturgii, niezgodność słów i czynów, większe zaufanie mediom i pseudonaukowcom niż Ewangelii, większa troska o nagłośnienie w kościołach niż o głos naszego świadectwa wiary – to częste oblicza naszej płytkiej wiary. Ale kochani, nie dajmy się nabrać szatanowi. W nawróceniu nie chodzi o naszą doskonałość, bo nikt z nas nie jest niepokalanie poczęty, ale o naszą jedność z Bogiem, złączenie z nim w miłości. Jak ja mogę wejść z nim w jedność? Spójrzmy ponownie na Jana Chrzciciela. „Głos wołającego na pustyni”. Może teraz w Adwencie, muszę odzyskać odwagę bycia samotnym czyli wyjścia na pustynię. Moją pustynią może być wejście w ciszę, wyłączenie telewizora, radia, by porozmawiać, by pomodlić się, by wziąć do ręki zakurzone Pismo Święte, by zapytać syna, córkę co u nich, by odwiedzić rodziców. Nie bójmy się zbliżyć do Boga. „Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia”, przypomniał nam św. Piotr. Z naszej strony potrzeba jednego, zostawić wszystko i wyjść na pustynię, bo Boże dzieła rodzą się w zmaganiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz