Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

sobota, 26 listopada 2011

1 niedz. Adwentu, rok B

Kochani bracia i siostry! Przy ołtarzu wieniec adwentowy. Pierwsza świeca już płonie. Jaki sens umieszczania tego wieńca? Czy to tylko taki rodzaj kościelnej klepsydry, która ma odmierzać czas, upływ kolejnych niedziel aż do Bożego Narodzenia? Czy mamy teraz na progu Adwentu wczuć się w sytuację jakby Pana Jezusa jeszcze nie było i modlić się o Jego przyjście? Czy mamy udawać, że Go nie ma, po to by tym bardziej cieszyć się z Jego narodzin? Nie taki jest sens Adwentu. Te kolejne świece płonące w mroku naszych świątyń, co pięknie widać w czasie mszy roratnich, to obraz nas, wspólnoty ludzi wędrujących przez dzieje świata, które mogą być albo wypełnioną Bożym światłem historią zbawienia ludzkości, czyli każdego z nas, albo mrokiem ludzkiej beznadziei i bezradności.
            Kochani, nie o kościelne udawanie, nie o teatralne oczekiwanie na przyjście Pana Jezusa chodzi w Adwencie. Ale o przeżycie prawdy, może trudnej i bolesnej, ale prawdy. To moje i twoje serce jest w Adwencie, w oczekiwaniu na przyjście Pana. Czy mogę tu i teraz powiedzieć, że jestem całkowicie szczęśliwy, że niczego się nie lękam, że nie noszę w sobie żadnej goryczy, złości, braku przebaczenia z powodu różnych doświadczeń mego życia? Moje i twoje serce jest targane niepokojem.  Każdy z nas doświadcza słabości, grzechu, poczucia bezradności wobec życiowych kryzysów, nałogów, bolesnych doświadczeń… Czy jestem tego świadomy? A może cały czas przed czymś w życiu uciekam? Adwent więc nie jest przypomnieniem i przedstawieniem przeszłości jak to ludzkość oczekiwała na przyjście Zbawiciela, lecz jest naszą teraźniejszością!!! Ma on zmusić nas do spojrzenia w oczy tej rzeczywistości, której na imię: brak zbawienia w moim i twoim życiu.
Kochani, zapytajmy się słowami proroka Izajasza: „Czemuż, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg?” To wołanie wydobywa się z samej głębi twojej i mojej słabości. Jest błaganiem o to, aby Bóg ponownie objawił się narodowi wybranemu, czyli każdemu z nas, jako Ojciec, jako Ten, który się o niego troszczy i przebacza. Ale dlaczego Bóg, wiedząc o smutnych konsekwencjach naszego życia na własną rękę, nie chroni przed bezdrożami? Dlaczego pozwala nam zakosztować gorzkich owoców wolności? Dlaczego, skoro jest naszym Ojcem, nie interweniuje?
To nie jest tak, że Boga nie obchodzi to, co się dzieje z nami. „Odkupiciel nasz to Twoje imię odwieczne” przypomniał nam przed chwilą Izajasz a święty Paweł powiedział, że „wierny jest Bóg, który powołał nas do wspólnoty z Synem swoim Jezusem Chrystusem”. Jemu zależy na nas, jest przy nas! W krzyżu Chrystusa Bóg nam objawił, że jest z nami nawet aż po najgorsze ciemności i nędzę, aby nas stamtąd wyprowadzić, dać nam nowe życie. Ale może jest tak, że jeśli mi nie wystarcza Dobra Nowina o wierności Boga, jeśli trudno mi zaufać Jego słowu, to nie ma rady – muszę doświadczyć bolesnych skutków grzechu, żebym się ocknął! W tym sensie cierpienie z powodu grzechu, czy poczucie wycofania się Boga jest dla mnie drogą nawrócenia. Zaufanie rodzi się czasem w bólach. Każdy z nas musi wiele doświadczyć, żeby w końcu uwierzyć Bogu. Ale co to znaczy uwierzyć Bogu?
Automatycznie myślimy, że uwierzyć Bogu to znaczy przyjąć, że to co On mówi jest dobre, więc od tej pory poprawie się, zmienię swoje postępowanie, będę dobry. Ale oto Izajasz mówi coś druzgoczącego: „My wszyscy byliśmy skalani, a wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata”. Dobre czyny jak skrwawiona szmata, czyli jak nieczystość spowodowana kobiecą menstruacją. Można powiedzieć, że ta mowa proroka jest przesadzona, gorsząca, ale jednak jest prawdziwa! Chyba każdy z nas stara się mnożyć dobre uczynki, naprawiać złe sytuacje w swoim życiu, ratować małżeńskie, kapłańskie kryzysy, ale szybko spostrzega, że zaczyna mnożyć i rodzić coś co nie ma sensu, bo jest tylko nasze, oparte tylko na ludzkich siłach, kalkulacjach, interesach. Sami sobie nie poradzimy, nawet dobrze czyniąc. Na krótką metę może tak, ale co dalej… Problem mojego i twojego nawrócenia tkwi nie w ilości dobrych uczynków, ale w tym czy ja usunę się z centrum mojego życia i pozwolę by to Bóg w nim był i zaczął przemieniać moje serce, aby naprawdę kochało – bezinteresownie, nawet nieprzyjaciół, a może zwłaszcza ich?
„Uważajcie i czuwajcie”. Te pierwsze dwa wezwania z dzisiejszej Ewangelii można dosłownie przetłumaczyć: „patrzcie, miejcie oczy otwarte”! Tak, kochani, patrzmy, miejmy otwarte oczy, czy to nie my jesteśmy w centrum naszego życia, czy nie utraciliśmy wrażliwości na potęgę Boga, który jako jedyny może nasze życie czynić szczęśliwym, prawdziwym? To nasz Pan, jest jak ów człowiek, który udał się w podróż. Ta podróż Chrystusa, w rozumieniu Ewangelisty Marka, to Męka i Śmierć, po której nastąpi ów niespodziewany, zaskakujący moment, poranek Zmartwychwstania. „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie”. Ale to „czuwajcie” już nie oznacza tego samego, co owe pierwsze wezwania. Ta czujność odźwiernego jest innej jakości niż wezwanie do otwartych oczu na początku fragmentu czytanej Ewangelii. Jest to czuwanie tego, który już rozpoznał, odkrył to, że jego serce jest w Adwencie, czyli doświadcza braku zbawienia i potrzebuje interwencji samego Boga.
Kochani, droga od owego „patrzcie”, od poznania swojego życiowego braku zbawienia do „czuwajcie”, czyli do oczekiwania na dar zmartwychwstania, nowego życia, przemiany to droga nawrócenia dla każdego z nas na czas tegorocznego Adwentu. Ta droga, nie jest ludzkim wymysłem, nie jest moim projektem, ale objawia nam ją Słowo Boże. Prośmy Pana dziś o moc Jego światła, byśmy nie przestraszyli się naszych życiowych ciemności, bo jak mówi Ps 139: „nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, mrok jest dla Ciebie jak światło”. Adwent jest tu i teraz, w moim i twoim sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz