Często wracam do tego, co przeżyłem, będąc w sierpniu br. na polach Woodstockowych w ramach inicjatywy ewangelizacyjnej "Przystanek Jezus". Pamiętam twarze, pamiętam treści rozmów... Zapomniałem imiona, bo słabą mam do nich pamięć. Rozmowy nie o byle czym. Tam na polach dialog z młodymi, moimi rówieśnikami, nigdy nie był o byle czym. Zawsze dotykał źródła - sensu życia, wiary, fundamentalnych pytań, bolesnych historii życia. I może niektórzy z moich rozmówców nie uświadamiali sobie, że tak naprawdę w tym, o czym rozmawiamy, krążamy wokół "dziur", "wewnętrznych otchłani", których nie są oni w stanie zasypać i wypełnić czymś z tego świata. To jedna odsłona wspomnienia.
Druga, to ta, że kiedy dochodziło do rozmowy o Kościele, to jak refren pojawiał się jeden temat. Rzeczywiście był on poprzedzony kilkoma wstępami, pochodzenia medialnego, typu: Radio Maryja, celibat, zakaz antykoncepcji, Kościół który miesza się do polityki, maybach o. Rydzyka itp, ale zasadniczy temat to był zarzut pod adresem ludzi Kościoła, nas wierzących: dlaczego jedno mówicie, a drugie czynicie; dlaczego sami nie wypełniacie tego, co uważacie za takie ważne i wciskacie to innym? Taki zarzut wobec nas wierzących jest bardzo poważny.
Dlaczego tak często nie jesteśmy świadectwem mocy Ewangelii w naszym życiu?
Dlaczego tak często nie jesteśmy świadectwem mocy Ewangelii w naszym życiu?
Młodzi są bezkompromisowi! Tak albo nie. Jeśli coś robić to na maksa i z przekonaniem, że o to warto walczyć.
Zarzut niezgodności życia i wiary to wytknięcie nam dulszczyzny. Wyjście jest jedno. Trzeba nałożyć embargo na dulszczyznę - produkt wiaropodobny. Albo jestem chrześcijaninem żyjącym z wiary i całe moje życie jest przez nią kształtowane albo ...
Wybór jest jasny. Decyzję musi podjąć każdy z nas, na swoje konto.
Wszystkim młodym z Woodstocku dziękuję za dar spotkania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz