Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

wtorek, 15 listopada 2011

13 niedz. zwykła, A

Pragnę się podzielić z Wami wcześniejszymi rozważaniami. Słowo Boże zawsze jest aktualne:)
Czytania: 2 Krl 4,8-11.14-16a; Ps 89,2-3.16-19; Rz 6,3-4.8-11; Mt 10,40; Mt 10,37-42

„Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. A Ewangelista Łukasz przekaże słowa, które Pan Jezus wypowiedział do tłumów, które za Nim szły: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26).
Kochani bracia i siostry! Trudne to słowa Zbawiciela skierowane do nas, Jego uczniów. Z jednej strony Pan Jezus naucza i sam daje przykład tego by kochać bliźniego jak siebie samego, by służyć drugiemu i kochać w Nim samego Boga, a z drugiej strony wydaje się, że stawia nas wobec jakiegoś wyboru. Albo miłość do Niego albo miłość do ojca, matki, dzieci, samego siebie. Tak może się nam wydawać. Ale nic bardziej mylnego. Chrześcijanin nie stoi wobec takiego wyboru. Chrześcijanin, każdy z nas ochrzczonych, poznał jedną jedyną miłość – Boga, który jest Miłością i objawił nam pełnię swojej Miłości na Krzyżu, w naszym Panu Jezusie Chrystusie. Jest zatem tylko jedna miłość, tylko jeden prawdziwy sposób kochania, ten Chrystusowy. Kiedy wchodzimy w wymiar prawdziwej miłości, spotykamy Pana Jezusa nawet jeśli Go nie znamy, gdyż On sam mówi: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Skierowane dziś do nas Słowo Boże stawia więc przed nami jeden, zasadniczy problem – nie to czy mam kochać bardziej ojca, żonę, dzieci, czy Pana Jezusa, ale to jak osiągnąć taką jakość, taki smak miłości, abym potrafił kochać moich bliskich tak jak kocha Chrystus – bez egoizmu, bez zazdrości, bez zaborczości, bez znużenia, nie odmawiając przebaczenia. Jak osiągnąć taką miłość? Drogą do niej jest Krzyż!
Pewien ksiądz, do którego przyszli rodzice z prośbą o udzielenie chrztu ich dziecku zapytał: „Czy chcecie żeby Wasze dziecko umarło?” Oni odpowiedzieli: „Oczywiście, że nie chcemy”. Na co ksiądz odpowiedział: „Zatem nie wiecie o co prosicie”. Może trochę prowokacyjny przykład, ale św. Paweł wyraźnie mówi, przed chwilą usłyszeliśmy: „my wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca”. Wiernym przedstawieniem tych słów, tej prawdy jest nasza parafialna chrzcielnica. Tak, to ty i ja, bracie i siostro, we chrzcie zostaliśmy pogrzebani z Chrystusem. To jest bardzo ważne. Zauważ, św. Paweł nie mówi, że będziemy pogrzebani, nie mówi o naszej śmierci na końcu życia, ale mówi o tym, że we chrzcie już dokonała się nasza śmierć, śmierć dla grzechu (zobacz na ten wielki krzyż, grzech został ukrzyżowany). Skończyło się życie starego człowieka, by rozpoczęło się przez chwałę Ojca wskrzeszenie i życie nowego człowieka (zobacz na Chrystusa, który jest zmartwychwstały). Czym jest owo życie starego człowieka? To moja i twoja wizja siebie, mojego życia, kariery, szczęścia rodzinnego. To twoja wizja żony, męża, dzieci, rodziców – jeśli oni do niej nie przystają wtedy się na nich obrażam, mówię, że są dziwni, trudni. To moja wizja Kościoła, który wydaje mi się mało współczesny, za mało demokratyczny. To moja wizja rządzących, polityków, których z góry oceniam, a nawet nienawidzę, bo należą do takiej a nie innej partii. To moje i twoje poznanie dobra i zła, czyli przekonanie, że ja wiem najlepiej, ja potrafię sam ocenić co mi się należy a co nie, co da mi szczęście a co nie, co jest dobre dla tamtej czy innej osoby. To moje i twoje nieustanne staranie się o to by dobrze wypaść w oczach innych, by nie stracić poparcia, czyichś względów. Stary człowiek charakteryzuje się więc tym, że wie jak powinno być i za wszelką cenę walczy o przetrwanie, boi się, panicznie boi się stracić, przegrać, umrzeć. A Pan Jezus mówi: „Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je znajdzie”. Tak, kto na własną rękę chce szukać swego życia, życia według swojego upodobania, dla tego stanie się ono przekleństwem, stanie się ono bogiem-bożkiem, który zajmie miejsce Boga prawdziwego. Bo ten kto żyje tylko dla siebie i tylko według swojej wizji szybko staje się chwastem, pasożytem żyjącym kosztem innych. Starając się ocalić swoje życie, nieuchronni je traci.
Jak uniknąć takiego scenariusza życia? Przylgnąć do krzyża. To jest w mojej i twojej mocy! „Kto straci swoje życie ten je zachowa”. Ty i ja możemy stracić nasze życie. Dzięki mocy Bożego Ducha udzielonego we chrzcie, mogę nie uciekać przed przeżywanymi przeze mnie na co dzień upokorzeniami, trudnościami, ograniczeniami, których doświadczam. Mam moc od Boga, by się ich nie bać, by uwierzyć, że są drogą do nowego życia. Nie do mnie jednak należy to nowe życie – ono jest dziełem Boga w nas, ono jest darem, nie naszym dziełem, ono dokonuje się dzięki chwale Ojca. My możemy podjąć decyzję by być złączeni z Chrystusem w umieraniu. Zmartwychwstanie nie jest już w naszej mocy. Zatem miłość Chrystusowa to taka, gdy kocham dając siebie, dając z siebie, gdy nie boję się być wydany innym jak chleb. To jest też sens naszej tu obecności na Eucharystii. Przyjmujemy pokarm, który daje nam moc tak żyć. Chrześcijanin to ten, który czerpie moc do kochania właśnie z Krzyża, dzięki włączeniu w tajemnicę Krzyża przez chrzest, umacniany pokarmem eucharystycznym. Jak ja kocham moich najbliższych, przyjaciół, pracowników, podopiecznych? Czy zawsze staram się udowodnić moje racje czy potrafię stracić coś z siebie, zapomnieć o sobie, czy potrafię przyjąć niezrozumienie, upokorzenie? Jakie znaczenie ma dla mnie chrzest? Czy tak przeżywam jego moc w codzienności jak mówi o tym dzisiejsze Słowo?
Obrazem owoców płynących z prawdziwie chrześcijańskiego życia, z przeżywania w codzienności tajemnicy chrztu świętego jest opowiadanie o cudzie dokonanym przez wielkiego proroka, działającego w Izraelu w IX w. przed Chrystusem, Elizeusza. Gościnność pewnej bogatej kobiety, mieszkanki miasta Szunem zaowocowała nowym życiem. Nie miała ona syna. Brak potomstwa, niepłodność to bardzo konkretny obraz ludzkiego cierpienia, upokorzenia, ograniczenia. Czyli doświadczenie śmierci w codzienności. Ta pewna bogata kobieta. To nie przypadek, że Boże Słowo, nie podaje jej imienia, to zachęta by każdy z nas podstawił swoje imię, by odkrył samego siebie w jej historii. Bo to Słowo Boże czyta nasze życie, ono mówi o nas, choć nam wydaje się, że to my je czytamy. „Bogata kobieta”. Czy mam na tyle w sobie wolności i otwartości by do mojego, życiowego bogactwa zaprosić Boga. A może jestem tak do czegoś, kogoś przywiązany, że tylko udaję, że jest w moim życiu przestrzeń dla Boga. Kobieta, otworzyła swój dom, swoje bogactwo, ale przede wszystkim otworzyła swoje serce. Nie wiedziała co ją czeka, nie wiedziała jakim nowym życiem obdarzy ją Bóg przez proroka, nie wiedziała czy w ogóle to się wydarzy? Umarła dla siebie, dała z siebie. Przygotowała najlepszą izbę, łóżko, stół, krzesło i lampę. To było w jej mocy. Jednak nowe życie, które się w niej poczęło, to już był dar, łaska, zaskoczenie.
Ten kto przyjmuje Pana Jezusa jako Pana (por. Kol 2,16), otrzymuje nowe życie w Bogu. Ale nowe życie staje się darem tylko dla tego, kto przyjmuje Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Mówienie naszego „Amen” wobec zmartwychwstania (nowości życia) z wykluczeniem przylgnięcia do umierania (krzyża) jest iluzją, oszustwem. Zabieganie Szunemitki o dar potomstwa bez bezinteresownego przyjęcia proroka a więc samego Boga byłoby targowaniem się z Bogiem, robieniem interesów pod płaszczykiem religijności. Kiedy Pan Jezus do Ciebie i do mnie przychodzi, uczyńmy przynajmniej tyle, ile uczyniła Szunemitka prorokowi: przygotujmy izbę na górze, przygotujmy mu miejsce. Powiedz mu wtedy: Boże, nie wiem co uczynisz, nie wiem co jest dla mnie dobre, ale przyjdź, przyjdź ze swoją mocą, bo ty jesteś dobrym, kochającym Ojcem! Czy tak zapraszam Boga do swojego życia? Jaką izbę dla niego przygotowałem, przygotowuję? A może to ja mówię Mu co On powinien robić w moim życiu, żeby mi było dobrze? Może szukam chwały zmartwychwstania bez drogi krzyża? Może szukam miłości innej niż ta jedyna, Chrystusowa. Jeśli tak jest, to nie żyję według Bożego Ducha. I to nie jest tak, że są ci gorsi, którzy nie żyją według Bożego Ducha i ci lepsi, ci co są w kościele, którzy żyją według Bożego Ducha. Nie, każdy z nas – mąż, żona, ksiądz, zakonnica, dziecko- każdego dnia staje wobec tej duchowej walki, tego czy przyjmie drogę ciągłego nawracania, powracania pod krzyż by doświadczyć zmartwychwstania czy pójdzie swoją drogą.
Maryjo, Matko wierna, która do końca trwałaś pod krzyżem Twego Syna, w nadziei, oczekując Jego zmartwychwstania. Ty powiedziałaś Bogu „Amen”, zgadzając się na krzyż. Módl się za nami, „abyśmy nieustannie zjednoczeni z Twoim Synem, z Twoim Synem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, w miłości, przynosili owoce trwające na wieki”. Amen.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz