Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

niedziela, 14 października 2012

Homilia na rozpoczęcie Roku Wiary, 28 niedz. zwykła


„Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Z tym pytaniem każdy z nas staje przed Jezusem – jak mogę osiągnąć życie wieczne? Może zwłaszcza dziś, w tę niedzielę, która w uroczysty sposób rozpoczyna przeżywanie Roku Wiary, z całą mocą i świadomością powinniśmy postawić to pytanie i szukać na nie odpowiedzi.
Papież Benedykt XVI, w dniu 11 października, w czasie Mszy św. w Rzymie inaugurującej Rok Wiary powiedział: „Od początku mojej posługi Następcy Piotra przypominałem o potrzebie odnalezienia drogi wiary, aby ukazać coraz wyraźniej radość i odnowiony entuzjazm spotkania z Chrystusem (…) Rok wiary, w tej perspektywie jest zaproszeniem do autentycznego i nowego nawrócenia do Pana, jedynego Zbawiciela świata”.

Potrzeba odnalezienia drogi wiary. Zaproszenie do autentycznego i nowego nawrócenia do Pana… Skoro odnalezienie drogi wiary to czy to znaczy, że ta droga została zagubiona, zapomniana? Zaproszenie do nawrócenia to czy to znaczy, że jeszcze się nie nawróciłem? Po co nam rok wiary, przecież żyjemy w katolickiej Polsce, chodzimy do Kościoła.
Benedykt XVI ostrzega, że wielu chrześcijan, zwłaszcza w Europie, nadal sądzi, że „wiara jest wciąż oczywistą przesłanką życia społecznego”. Tymczasem wystarczy otworzyć oczy i uważnie spojrzeć na to, co widzimy wokół nas by dostrzec wyraźny kryzys wiary. „Religia jest tolerowana jako prywatne hobby lub fobia, a w przestrzeni społecznej jako zjawisko folklorystyczne, relikt przeszłości, dziwactwo”. Spójrzmy na cztery kanały przez które sączy się do naszych serc i umysłów obraz świata, w którym Bóg jest praktycznie nieobecny – media, świat rozrywki, wyższe uczelnie oraz polityka. To te cztery kanały nadają ton życiu publicznemu, reklamując życie bez Jezusa i Kościoła jako wyraz postępu i odwagi. Ale spójrzmy na naszą świadomość wiary. Przykład z życia. Pytam rodziców na katechezie przedchrzcielnej: „Kto jest założycielem chrześcijaństwa, skąd to wszystko się wzięło, dlaczego nazywamy się chrześcijanie?” Padają różne odpowiedzi: „Jan Chrzciciel, św. Piotr…” Pytam: „A słyszeliście o Jezusie Chrystusie?” Rodzice odpowiadają: „Rzeczywiście”. Podobna sytuacja kilka dni temu z młodzieżą na katechezie. Kochani, jeśli my nie wiemy dlaczego nazywamy się chrześcijanie (że to od „Chrystus” – Christoschristianoi), to jak można mówić o dojrzałej wierze, jak można mówić o obronie wiary wobec, jak to określił kard. Donald Wuerl, „współczesnej sekularyzacji, która jest jak fala tsunami, wymywająca z naszej kultury takie pojęcia jak małżeństwo, rodzina, a także obiektywne granice między dobrem a złem”. Jak się bronić, kiedy nawet nie wiem czego bronić?
Dlatego jak mówi papież trzeba nam na nowo rozbudzić entuzjazm wiary. „Nie możemy się zgodzić, aby sól zwietrzała, a światło było trzymane pod korcem” (por. Mt 5, 13-16). Chrześcijanin to nie struś, który ma trzymać głowę schowaną w piasku! „Musimy na nowo odkryć smak karmienia się Słowem Bożym, wiernie przekazywanym przez Kościół i Chlebem życia – Eucharystią” – mówi papież. Kochani, jeśli dzisiaj Kościół proponuje nowy Rok wiary i nową ewangelizację, nie robi tego jedynie po to, aby uczcić jakąś rocznicę, ale ponieważ jest to konieczne nawet bardziej niż przed 50 laty! Nie chodzi o to byśmy teraz prześcigali się w dekorowaniu Kościołów, mnożeniu nabożeństw, powtarzaniu treści kościelnych dokumentów. Zewnętrzna oprawa jest potrzebna byśmy mieli świadomość ważności i wyjątkowości tego czasu (dlatego też zmiana w wystroju naszej świątyni), ale przecież otwarty Katechizm czy dokumenty soborowe nikogo nie nawrócą, nie sprawią, że od patrzenia na nie doświadczę żywej więzi z Bogiem. Jak więc na nowo odkryć drogę do Boga w roku wiary?
Ponownie, słowa z czwartkowego kazania papieża: „W ten więc sposób możemy przedstawić sobie ten Rok wiary: pielgrzymka na pustyniach współczesnego świata, w której trzeba nieść tylko to, co istotne: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy ani dwóch sukien – jak mówi Pan apostołom posyłając ich na misję (por. Łk 9,3), lecz Ewangelia i wiara Kościoła”. Papież zwraca naszą uwagę, że we współczesnym świecie mocno rozwinęło się duchowe „pustynnienie”, rozprzestrzeniła się pustka. Już mówiliśmy o objawach tego. Ale zobaczmy, że właśnie wychodząc od doświadczenia tej pustyni, od tej pustki, możemy odkryć na nowo radość wiary, jej życiowe znaczenie dla mnie. Takie jest przesłanie dzisiejszej liturgii Słowa. Pewien bogaty człowiek, po ludzku dobrze ustawiony. Co więcej, człowiek prawy, zachowujący przykazania. Wydaje się więc, że wszystko pasuje. Tymczasem dochodzi do takiego momentu w życiu, że spotyka Jezusa, który z miłością na niego spogląda i mówi mu: „jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za mną”. Czego więc mu brakowało? Brakowało mu jednak tego czegoś jednego, co nadawałoby sens wszystkiemu, co posiadał i właściwie także temu, kim sam był. Brakowało mu tego, co stanowi o życiu wiecznym. Brakowało mu wiary – zawierzenia Jezusowi i Jego Słowu. Zobacz, tym człowiekiem, tym pewnym człowiekiem u progu roku wiary, jesteś ty i ja. Przecież my też rozmawiamy tak z Jezusem. Przecież my też staramy się żyć według przykazań, chcemy zapracować tu na ziemi na życie wieczne. Rozmowa tego człowieka z Jezusem w gruncie rzeczy dotyczy istoty wiary. I w tej rozmowie z Jezusem spotykamy się z nieoczekiwanym wezwaniem: „powinieneś zostawić, a nie dodawać; stracić a nie zdobywać; ogołocić się a nie zaopatrzyć w nowe dzieła, nie uda ci się zapracować na moją miłość, bo ona jest za darmo”. Jezus nie chce, byśmy Nim i Jego nauką uzupełniali nasze bogactwo – rzeczywiste czy domniemane. On chce nas obdarzyć wiarą –  darem siebie, dlatego na mnie i Ciebie patrzy z miłością! By móc jednak przyjąć Jego dar, dar życia wiecznego, musimy zaryzykować! Musi się okazać, że wierzymy Bogu i zawierzamy siebie Bogu. My jednak często chcielibyśmy zatrzymać dla siebie to, co (niby) nasze i pozyskać jednocześnie Jego dary oraz dar życia wiecznego. Tego się nie da zrobić: wszystko dla Jezusa albo nic. Z Bogiem, jeśli tak można powiedzieć, gra się „va banque”.
Czym dla mnie będzie rozpoczęty Rok Wiary? Niczym wyjątkowym. Kolejną katolicką uroczystością, na której można na coś popatrzeć. To najgorsze – taka obojętność. Może się jednak zdarzyć, że przeżyję spotkanie z Jezusem i przemyślę na nowo moje życie. Ale wtedy, jak mówi Słowo Boże, mogę powiedzieć Jezusowi „nie” – i odejść zasmuconym. Mogę powiedzieć „tak” i odkryć mądrość Boga, „w porównaniu z którą za nic będę miał bogactwa”, a co więcej wraz z mądrością Boga przyjdą wszystkie dobra, Boże dobra. Wygram jeśli zdecydowanie odpowiem: tak. Ale nawet, jeśli powiem „nie” to w pewnym sensie też wygram, bo okażę się uczciwszy niż ten, który mówi, że idzie za Jezusem, a nie zostawia wszystkiego tylko po kryjomu próbuje to, co swoje odzyskać.
Kochani, w imieniu Boga mówi anioł do Kościoła w Laodycei: „obyś był zimny albo gorący! A tak skoro jesteś letni i ani gorący ani zimny, chce cię wyrzucić z moich ust” (Ap 3,15-16). Obym w Roku Wiary był zimny albo gorący. W przeciwnym razie będę jak sól zwietrzała, która na nic się nie przyda, tylko na podeptanie i wyrzucenie.

11 komentarzy:

  1. Po pierwsze .. moim zdaniem, to, że akurat teraz tak nazwano: „ROK WIARY” – niczego w gruncie rzeczy nie zmieni .. bo to, czy chcę się zmienić, czy chcę zmienić swoje relacje z Bogiem – zależy tylko i wyłącznie ode mnie, niezależnie od czasu, sytuacji i od tego jak sobie nazwiemy dany okres.
    Po drugie .. intryguje mnie historyjka o tym bogatym człowieku, który żył według przykazań i był człowiekiem prawym .. nie rozumiem, dlaczego jemu „czegoś brakowało”. Wnioskuję, że najlepiej byłoby, gdyby współczesny człowiek był ascetą, najlepiej wziął różaniec, Pismo Święte i śmigał po pustyni … bo to, że żyje według przykazań, jest człowiekiem prawym, czyli takim, który postępuję zgodnie z tym, w co wierzy i o czym mówi, który jest szlachetny, sprawiedliwy i uczciwy – nie wystarcza.
    Po trzecie .. dlaczego wśród czterech kanałów, w których nie istnieje Bóg wymienił Ksiądz uczelnie wyższe? Nie zgodzę się z tym, że propagują one życie bez Jezusa i Kościoła …

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz.
      Co do pierwszego. W 100% się z Tobą zgadzam. To, że tak nazwano Rok Wiary to niczego nie zmieni. To, że nazwę się chrześcijanin to niczego jeszcze nie zmienia. To fakt. Dlatego papież mówi, że ten rok to czas nawrócenia, wezwanie do nowego i autentycznego nawrócenia do Pana. A nawrócenie nie jest czymś automatycznym co dzieje się wbrew mnie. Nawrócenie to przemiana, ale potrzeba bym się na nią zgodził. Krótko mówiąc: przemieniającym jest Bóg a ja jako ten, który ma być przemieniony muszę tego chcieć, zgodzić się na to. Ale nie możemy stąd wyciągnąć wniosku, że Rok Wiary to w ogóle bzdura. Nie! Ogłoszenie przez papieża Roku Wiary ma być katalizatorem, czymś co umożliwi owo nawrócenie poszczególnym osobom. W jaki sposób? No właśnie w ten, żeby ludzie dostrzegli potrzebę nawrócenia. Żeby przez podjęcie różnych inicjatyw – sympozja, ewangelizacja, synod biskupów, wydarzenia parafialne – sprowokować ludzi do refleksji nad wiarą, jej sensem i wartością, a stąd już krok bliżej do decyzji o nawróceniu, którą każdy oczywiście podejmuje indywidualnie. To wszystko nie znaczy oczywiście, że tylko w tym czasie te rzeczy się dokonują. Papież po prostu mówi: obudźmy się, odkryjmy skarb wiary, odkryjmy przesłanie Soboru Watykańskiego II na dziś!
      Co do drugiego. To o co pytasz to bardzo ważne pytanie. Jest to pytanie o „swoistość” chrześcijaństwa. Krótko mówiąc, czytając ten epizod pojawia się w nas pytanie – o co Ci Jezusie chodzi? Czego ty jeszcze chcesz? To pytanie o to czego mu jeszcze brakowało jest też pytaniem o to czym Żyd różni się od chrześcijanina, czyli czym różni się ten, który nie wybiera Jezusa, od tego, który Go wybiera. Odpowiedź jest bardzo prosta: Jezusem Jezus Chrystus nie przyszedł po to by znieść Prawo, lecz je wypełnić (por. Mt 5,17). To znaczy, że Jezus nie jest wichrzycielem, kontestatorem zastanego porządku, lecz to co jest radykalną nowością to, że Jezus przynosi ostateczną interpretację Prawa – Dekalogu, Bożych praw. Ta ostateczna interpretacja jest rewolucyjna dlatego, że Jezus sam staje się Bożym Prawem. Innymi słowy, w życiu Jezusa wypełnia się Boże Prawo. Nie jest już ono wyryte na kamiennych tablicach, ale zostaje zrealizowane w Jego życiu poprzez tajemnicę krzyża i zmartwychwstania. To znaczy, że zachowywanie przykazań to za mało. Chrześcijanin to nie tylko ktoś, kto jest dobry, prawy itp. Chrześcijanin to ktoś, kto idzie za Jezusem, to znaczy, że to bycie prawym, dobrym itp. w jego życiu ma się realizować jak w życiu Jezusa. I właśnie tego brakowało temu człowiekowi, właśnie tego zaproszenia nie podjął. Chrześcijanin to ktoś kto żyje jak Chrystus – w jedności z Bogiem aż po oddanie swojego życia z miłości do innych. Dlatego: chodź za mną oznacza: to co najcenniejsze to wydawanie siebie dla drugiego z miłości. Dlatego Jezus oczekuje by ten gość oddał wszystko – bo czymś najistotniejszym w życiu według Jezusa jest bycie bezinteresownym darem dla drugiego. A skoro ten ktoś nie chciał oddać wszystkiego to znaczy, że nie przyjął logiki Jezusa. Nie stał się Chrystusowy. Podsumowując: chrześcijaństwo to nie tylko zachowywanie przykazań, to coś znacznie więcej co całkowicie zmienia smak i znaczenie zachowywania przykazań. Chrześcijaństwo to kochać jak Jezus, czyli po krzyż.

      Usuń
    2. Co do trzeciego. To fakt, że wskazane przeze mnie 4 kanały, co zaczerpnąłem z artykułu ks. Jaklewicza, są bardzo ogólne. Dlatego zdaję sobie sprawę, że gdyby analizować szczegółowo ich zawartość to popadają w błąd generalizacji. No bo przecież media takie jak TV Trwam, Radio Maryja, gazety katolickie nie pasują tu. Podobnie jak i uczelnie (np. KUL, UKSW) oraz różni wykładowcy akademiccy (sam takich znam), którzy otwierają się w swoich poszukiwaniach na Boga. Jednak to co chciałem pokazać to generalny trend jaki panuje na wyższych uczelniach, o którym słyszę od znajomych, a który wyraża się w dominacji mentalności życia bez Boga. Chodzi mi o zjawisko chociażby „nowego ateizmu” czy ciągle nagłaśnianego konfliktu wiara-nauka. Chodzi mi o traktowanie Boga jako hipotezy i czegoś co ma poddać się naszym eksperymentom. Chodzi mi o zawężanie rozumienia Kościoła jedynie w kategoriach społecznych, socjologicznych. Wreszcie chodzi mi o kryzys poszukiwania prawdy na wyższych uczelniach, które stają się miejscem produkcji magistrów i pracowników nauki a nie ludzi, którzy kochają prawdę i całym życiem jej szukają. Wiem, że są wyjątki od tego, co napisałem, ale mam wrażenie, że to są raczej wyjątki niż ogólna tendencja. A w głębi serca to chciałbym się mylić w tej kwestii.

      Usuń
    3. W częściach opublikowałem, bo w całości było za dużo. Wiem, że odpowiedzi nie wyczerpały problemów, ale to tylko świadczy o tym, że pytania były dobrze postawione. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Co do pierwszego … hehe … fakt – nawrócenie nie jest czymś automatycznym, czymś, co dzieje się wbrew własnej woli, ale wydaje mi się, iż jest w jakiś sposób wpisane w ideę chrześcijaństwa; dążenie do doskonałości, dobra - którym jest Jezus. I każdy wierzący powinien sam dostrzegać potrzebę nawrócenia … w tym miejscu warto zastanowić się nad tym, co ma na celu nawrócenie … na pewno polega na bezgranicznym zaufaniu Bogu, całkowitym powierzeniu Bogu-swojej osoby oraz uzyskaniu dotychczas utraconej godności. Te trzy aspekty podtrzymują moje zdanie dotyczące tego, że nawet, jeżeli powstaną różne inicjatywy, jak na przykład wspomniana przez Księdza ewangelizacja, czy jakieś wydarzenia parafialne - żaden człowiek nie jest w stanie „od tak” zmienić swojego życia, bo akurat TERAZ ktoś mi coś narzuci; że mam zastanowić się nad sensem swojego życia. Zresztą wydaje mi się, że w życiu KAŻDEGO człowieka przychodzi taka chwila, gdy sam podejmuje trud przemyśleń na temat swojego życia, jego sensem, preferowanymi wartościami. Z tych przemyśleń człowiek może wybrać jedną z dwóch opcji: albo faktycznie przemyśli i stwierdzi, że jednak coś jest nie tak i będzie starał się zmienić swoje życie na lepsze , opierając je na fundamencie, jakim jest Jezus Chrystus albo też z jego przemyśleń nie wyniknie nic nowego, pozostawi swoje życie tak, jak do tej pory, myśląc, że wszystko jest w jak najlepszym porządku … Myślę, że jeżeli ktoś chce się zmienić/nawrócić/zejść na dobrą drogę, to przede wszystkim sam będzie szukał i sam musi szukać … a wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach nie brakuje różnorodnych form, które mogłyby ten proces wspomóc, chociażby spotkania wspólnotowe, pielgrzymki do różnych sanktuariów, spotkania modlitewne w kościołach … jest tego całe mnóstwo. Trzeba poszukać, ale to jest każdego indywidualna decyzja … pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nawrócenie jest wpisane w chrześcijaństwo. Sam Jezus rozpoczyna swoją działalność od słów "nawracajcie się" (por. Mk 1,14-15). To fakt, że żaden człowiek nie jest w stanie od tak zmienić swojego życia, ale czy nie jest tak, że bardzo często w naszym życiu to drugi człowiek jest tym, kto prowokuje nas do przemyślenia pewnych spraw, czy nie jest tak, że Bóg mówi do nas przez wydarzenia i osoby? Myślę, że tak jest, o tym mówi zresztą całe Pismo Święte, że Bóg posyła proroków by wzywać do nawrócenia. Stąd Rok Wiary to pragnienie by ożywić w nas wierzących wiarę. To pragnienie by ożywić wiarę u tych, gdzie ona przygasła. Jeszcze jedna istotna sprawa. "Ja" wierzę, ale wierząc w Kościele, moja wiara jest złączona z wiarą Kościoła (z "my" Kościoła). To znaczy, że chrześcijanie są naczyniami połączonymi - wspólnotą wiary. W tym kontekście łatwiej zrozumieć też to co czyni papież. Papież jest bowiem wyrazem tego "my" Kościoła. Rzym nie jest od realizacji prywatnego widzimisie papieża, ale jest jak "sztab generalny", który odbiera sygnały z Kościołów lokalnych, przetwarza je i przekazuje odpowiedź, ukazuje kierunek. W tym kontekście ogłoszenie Roku Wiary jest ukazaniem drogi dla Kościoła w kontekście tego co dzieje się na świecie i w Kościele. Pzdr

      Usuń
  3. A jeszcze odnośnie odpowiedzi 'co do drugiego' … interesuje mnie odpowiedź na proste pytanie, a mianowicie, co taki „Kowalski” ma zrobić we WSPÓŁCZESNYM świecie (gdzie dookoła tyle zła, nienawiści), żeby nie brakowało TEGO CZEGOŚ, czego zabrakło temu ‘prawemu’, zachowującemu przykazania bogaczowi???!!! Po pierwsze, z tego, co Ksiądz pisze ja mogę tylko wywnioskować, że ten, kto idzie za Jezusem, musi całe swoje życie poświęcić tylko Jemu, czyli nic innego jak zostać księdzem/zakonnicą … po drugie, to NIE JEST REALNE, żeby każdy człowiek był idealny, doskonały, jak Jezus. Nie da się lubić wszystkich ludzi, a co dopiero kochać i tak jak Ksiądz to ujął „wydawać siebie dla drugiego z miłości.” Prosty przykład, nawet, jeżeli chciałbym być dobry dla innych, to nie mógłbym mieć własnego zdania, bo inni mogliby odebrać to jako atak, który prowadziłby do kłótni; a z drugiej strony, gdybym pod każdym względem miał się zgadzać ze wszystkimi, nie mając własnego zdania, podporządkowując się wszystkim .. – czy byłbym wtedy człowiekiem wartościowym? NIEREALNE!! coś jak męczeństwo … w tych czasach? NIEREALNE … Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Kowalski ma zrobić... Dobre pytanie. Kowalski ma do zrobienia niewiele. To Jezus może wiele uczynić w życiu Kowalskiego. Sam Kowalski niech nie myśli o tym, że oddać życie Jezusowi to być księdzem, zakonnicą. Każdy przez chrzest staje się chrystusowym a tylko różnimy się sposobem realizacji tego "bycia chrystusowym". To, że stawiamy znak równości między oddaniem się Jezusowi a byciem księdzem czy zakonnicą to skutek tego, że przez długi czas brakowało w kościelnym nauczaniu podkreślania tego, że świętość nie jest zarezerwowana dla wybranych, ale jest czymś co może realizować się w życiu każdego. Więc Kowalski niech będzie Kowalskim. To bycie z Jezusem, oddanie życia Jezusowi może realizować się w każdych okolicznościach – w domu, na zmywaku w McDonaldzie, na BP przy dystrybutorze, na polu przy burakach itd. Nie jest realne byśmy byli doskonali. To fakt. I to nieustannie przypomina nam Kościół, mówiąc, że jesteśmy grzeszni. Grzeszni, czyli niedoskonali. Ale zobacz, że to co ty nazywasz nierealnym, to właśnie świat próbuje nam wmówić, że to jest realne, że człowiek może na ziemi stać się doskonałym, że postęp techniczny, cywilizacyjny zapewni nam raj na ziemi, że będziemy doskonali jak Bóg, ale bez Boga. Tymczasem Jezus mówi nam, że nie tędy droga. Jaka jest więc droga dla Kowalskiego: zaakceptować właśnie to, że nie jestem doskonały, że jestem słaby, że nie potrafię kochać, że nie jestem Zosia-samosia. I z tym Kowalski ma problem, bo on ciągle myśli, że sam sobie poradzi. Jezus mówi: zobacz, ty jesteś grzesznikiem, Ja jestem Zbawicielem, ty możesz siebie co najwyżej zwabić, omamić, Ja mogę natomiast Cię zbawić!
      Nie da się lubić wszystkich, ale miłość jest czymś innym niż lubienie czy nielubienie. Ja mogę nie lubić, ale mimo to mogę kochać. Miłość to decyzja, to wierność, to oddanie siebie. A lubienie to odczucie. Pojawia się natomiast to pytanie, które przedstawiłeś: co to znaczy kochać? Czy to znaczy, że nie mogę mieć swojego zdania, nie mogę bronić siebie? W głębokim sensie psychologia (która nam mówi o asertywności, czyli bronieniu swojego zdania) dochodzi do ostrego starcia z rzeczywistością krzyża. Bo krzyż w istocie jest pozwoleniem na to by być wydanym z miłości za innych, jest pozwoleniem na to by „inni” potraktowali mnie niesprawiedliwie, by ogołocili mnie. Ale oprócz tego etapu ogołocenia, jest jeszcze etap przyobleczenia chwałą. To znaczy, że na krzyżu dochodzi do śmierci, przeżycia straty, ale również jest doświadczenie otrzymania życia, które to życie daje Bóg. Bo krzyż jest krzyżem zwycięskim – śmierć i zmartwychwstanie. Podsumowując, wejście w logikę śmierci, straty, wydania siebie za innych sprzeciwia się logice asertywności. Lecz to wydanie siebie nie jest po to by doświadczyć unicestwienia, by pogrążyć się w śmierci, lecz po to by doświadczyć nowego życia. Krzyż to jest ciasna brama. Przechodząc przez nią coś się traci – siebie – ale zyskuje się nowe życie w Bogu. Ale w konkrecie życia czasem krzyżem dla mnie będzie to, że komuś ustąpię, że nie postawię na swoim a może być tak, że krzyżem dla mnie będzie to, że nie ustąpię, że będę bronił swojego zdania, co do którego mam pewność, że jest prawdą, i wtedy na przykład będę tracił uznanie u tych, którzy chcieli żebym coś zrobił na luzie, a przez moje trwanie w jakiejś decyzji stracę poklask, ale zwyciężę wybierając prawdę. Dlaczego w miłości jest tak ważne to dawanie? Dlatego, że taka jest natura miłości a my jesteśmy stworzeni z miłości. Miłość karmi się ofiarą, jest dynamiką dawania. Jeżeli więc na taką miłość się nie zgadzam to tak jakbym stanął przed samochodem, który jeździ na benzynę i mówił mu: wleję ci wodę a ty pojedziesz! Tak się nie da. To samo z nami. Naszym paliwem jest miłość. Jeśli chcemy wlewać w siebie coś innego niż miłość albo produkty miłościopodobne to nie pojedziemy. I tu istotna uwaga. Potrzeba z mojej strony pokory – to znaczy odkrycia, że tak jest, że tak jestem zaplanowany przez Kogoś i zaakceptowania tego faktu. W przeciwnym razie ciągle będę próbował zając miejsce Boga.

      Usuń
  4. dziękuję za odpowiedź, serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie tak dawno temu, w pewnym miejscu, z pewnymi ludźmi odbyła się dyskusja na temat nawrócenia. No wiadomo, łatwo powiedzieć – że nawrócenie to nic innego jak PRZEMIANA DUCHOWA. Tak jak było mówione - w nawróceniu nie chodzi o to, by „latać” co niedzielę do kościoła, na roraty, gorzkie żale, chodzić na pielgrzymki, jeździć na rekolekcje – te rzeczy są potrzebne, ale tylko po to, by ten proces przemiany duchowej wspomagać. Idąc dalej … na wspomnianym wcześniej spotkaniu niektóre osoby wyraziły swoje zdanie na temat, czym na pewno nie jest nawrócenie i w jakich dwóch postawach nie będzie ono przebiegało .. a mianowicie ja to próbuję sobie wyobrazić w następujący sposób. Są trzy obszary – po naszej lewej stronie jest ogólnie ZŁO (czyli na przykład jakieś hardcorowe imprezy z narkotykami, alkoholem, nie wiem … puszczaniem się; kradzieże; pobicia), po naszej prawej stronie jest nasza bierna postawa (czyli na przykład „Boże, siedzę i czekam, niech się dzieje Twoja wola!” - coś w tym stylu :)). W środkowym obszarze jestem JA, moja postawa, zachowanie … tu jest właśnie ten problem, !CO! ja mam po prostu robić? Pytałem już o to ks’a kiedyś -> co taki Kowalski ma robić? Wtedy udzielił mi ks odpowiedzi, że taki Kowalski musi zaakceptować to, że „nie jestem doskonały, że jestem słaby, że nie potrafię kochać, że nie jestem Zosia-samosia.” Tylko czy wtedy, gdy ZAAKCEPTUJĘ to, że jestem słaby i niedoskonały – czy wtedy BĘDĘ W OGÓLE CHCIAŁ PODEJMOWAĆ TRUD NAWRÓCENIA? Czy po prostu uznam, że nie dam rady, niech jest jak jest, bo i tak nie mam wystarczających sił, by zmienić swoje życie duchowe, według tego ‘wzoru’, jaki ‘przedstawia’ Bóg … Przyznam szczerze, że już całkiem pogubiłem się w tym, co JA – BĘDĄC W TYM ŚRODKOWYM OBSZARZE – MAM ZROBIĆ, JAK SIĘ ZACHOWYWAĆ … Troszeczkę może namieszałem, ale to dlatego, że jest to mimo wszystko bardzo trudny i niezrozumiały temat dla mnie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń