Wybrałem się jakieś
dwa tygodnie temu do kina na film „Jesteś Bogiem”. Młodym nie muszę wyjaśniać,
o czym jest ten film. A dla osób niezorientowanych w temacie tylko krótko
napiszę, że film opowiada o początkach legendarnej grupy hip-hopowej „Paktofonika”
i jej trzech ojcach założycielach – Magik, Fokus i Rahim.
Jakie wrażenie
po obejrzeniu filmu? Co do strony formalnej – jakość filmu jako filmu – to film
wydaje mi się zrobiony na dobrym poziomie. Bardzo podobała mi się gra aktorska
trójki głównych aktorów. Poza tym uważam za trafne symboliczne obrazy, które
oddawały głębszy – to znaczy nie tylko biograficzny czy faktograficzny – zamysł
reżysera filmu. Jedna z takich scen to moment, gdy Magik udał się do sklepu,
aby skorzystać z toalety. Zagubił się w drodze powrotnej. Nie był w stanie w
gąszczu korytarzy na zapleczu hipermarketu znaleźć drogi powrotnej. Reżyser
ukazał to zdarzenie, prezentując „szklaną ścianę” monitorów, w ramach monitoringu
sklepowego, na których to widać biegającego Magika, próbującego wydostać się z
labiryntu korytarzy. Ta scena stała się dla mnie swoistym kluczem
interpretacyjnym dla całego filmu.
O czym film „Jesteś
Bogiem” opowiada? Teraz przechodzę od oceny formalnej do oceny treści. Film
opowiada o labiryncie ludzkiego życia. A konkretnie o labiryncie życia młodych
chłopaków, żyjących na jednym ze śląskich osiedli. Sam pochodzę z blokowiska,
więc mógłbym powiedzieć, że film opowiada o moich kolegach. Ci goście żyją w
szarej rzeczywistości. Bloki – nic się nie dzieje. Polska bieda. Brak perspektyw
na życie. Marazm. Ale to co najmocniej poraża to bieda w ich rodzinach. Bieda
duchowa – brak miłości, rodzice niemający czasu dla dzieci, dzieci
nierozmawiające z rodzicami, ale jedynie „ocierające się” o nich przy
wchodzeniu do swojego pokoju… Jeżeli rodzina jest słaba, to młodzi szukają gdzie
indziej oparcia, zrozumienia, zaspokojenia – używki, imprezy, wolny seks… Rahim
pewnego razu pyta Magika: „po co ty to wszystko robisz, jaki to ma sens?” Magik
próbuje zbyć pytającego, ale ten nie daje za wygraną i Magik przyciśnięty do
muru mówi: „nie wiem”. Labirynt. Dużo dróg, ścieżek. Ale bohaterowie, których
widzimy na ekranie, sami nie wiedzą, gdzie i po co idą. Na pewno by odnieść
sukces muzyczny. To widać. Hip-hop to jest ich pasja, to jest ich styl życia.
Ale patrząc na Magika, mówiąc językiem psychologii, widziałem zdezintegrowaną
osobowość. Jedno jej oblicze to Magik. Ktoś kto wspina się na szczyty
hip-hopowej sceny i odnosi sukces – jest kimś, jest „bogiem”… Drugie oblicze to
Piotr Łuszcz, młody mężczyzna, który nie radzi sobie w życiu osobistym – proste
czynności go przerastają, nie umie budować relacji z żoną, dzieckiem, rodziną…
W jego życiu panuje pustka… I tej pustki wcale nie wypełnia hip-hop. Wręcz
przeciwnie. Magik opowiada o tym, że Piotr Łuszcz jest w labiryncie, w którym
jest ciemno i trudno się odnaleźć…
Wychodząc z
kina, miałem dwie myśli. Pierwsza, to nie mój świat. Ten, o którym tam
opowiedziano. Nie żyję w labiryncie, w którym czuję się zamknięty, niekochany,
zagubiony. Wręcz przeciwnie – moim światłem jest Jezus. I nawet, kiedy znajduję
się w trudnej sytuacji to z Nim nie zginę, nie umrę. Z Nim nie muszę robić
exitu przez okno (piszę to z całym szacunkiem dla tragicznej śmierci Piotra
Łuszcza), bo Jego krzyż jest ratunkiem, wyjściem z moich życiowych labiryntów.
Druga myśl, wstrząsnęło mną, że taką perspektywę na świat, życie mogą mieć
młodzi ludzie. Młodzi, którzy przecież powinni być pełni nadziei, entuzjazmu,
radości itp. A w filmie widziałem młodych-starych – poranionych przez życie, którzy
już niejedno przeszli i wiedzą, że życie to „pościg za kasą, pozycją, dupami,
gdzie ludzie rozminęli się z wartościami” (z piosenki „Rób co chcesz”
Paktofoniki). Jeśli tak wygląda życie młodych to jako młody (ale nie chyba,
tylko na pewno z innego świata) im współczuję i zapraszam by „spakować się” i „przeprowadzić”
do świata Ewangelii, bo tam naprawdę jest życie!
Hmm ... przykro stwierdzić, ale młodzi ludzie nie tylko mogą, ale mają taką perspektywę na świat! Hehe, tak sobie czytam te Księdza posty, analizuję i stwierdzam, że Ksiądz tak jakby chce wszystko "zwalić" na Jezusa - w sensie pozytywnym; mamy mu wszyscy ot tak zawierzyć. Tylko pomyślmy ... czy taki młody człowiek, który wychowywał się w domu 'bez wartości', który nigdy nie słyszał o Jezusie - jak może 'spakować się' do świata Ewangelii, skoro nie ma o tym zielonego pojęcia!? Moim zdaniem w takiej sytuacji potrzebny jest mu tylko i wyłącznie drugi człowiek, który pokarze mu co jest dobre, a co nie i ewentualnie wtedy oprze to wszystko na fundamencie, jakim jest Jezus (o ile jest to osoba wierząca). Bo z tego, co Ksiądz pisze wynika, że takiemu człowieczkowi najlepiej sprezentować Pismo Święte, niech sobie poczyta, wyciągnie wnioski i 'robi' według tego, co jest napisane. Najpierw musi poznać Jezusa, uwierzyć w Niego, dopiero później może opierać na nim swoje życie ... czy to realne? Nie sądzę ... człowiek wierzący, który ma w miarę poukładany system wartości - ma z tym ogromny problem, a co dopiero młody człowiek po przejściach ... Pzdr!
OdpowiedzUsuńOczywiście, że chcę wszystko zwalić na Jezusa:) Przecież to On jest Zbawicielem. Czytamy w ksiedze proroka Izajasza, że Pan - Bóg zwalił na niego (cierpiącego Mesjasza, czyli Jezusa) winy nas wszystkich (por. Iz 53,6). Jezus jest ratunkiem dla człowieka. Rzeczywiście kluczowe jest to pytanie: "jak się spakować i przeprowadzić do świata Ewangelii?" No właśnie tak jak to dokonuje się w relacjach międzyludzkich. Wiara w Boga, to coś więcej niż uznanie za prawdę zdania „Bóg istnieje”, to osobiste zaufanie Bogu.
UsuńBardzo trafnie pisze o tym YouCat. „Gdy spadochroniarz zapytałby kogoś z obsługi lotniska: „czy spadochron na pewno jest spakowany?”, a ten odpowiedziałby zdawkowo: „Wierzę, że tak”, to skoczkowi nie wystarcza, chciałby wiedzieć. Kiedy jednak poprosiłby przyjaciela, aby mu spakował spadochron, a ten na takie samo pytanie odpowiedziałbym mu: „Tak, sam go spakowałem, możesz mi wierzyć!” , wówczas spadochroniarz odpowiedziałby: „Tak, wierzę ci”.
Wierzymy nie tylko w treści wiary, wierzymy Bogu, ze względu na Jego autorytet, zaufanie jakim Go obdarzamy. Zawierzyć Jezusowi to właśnie zobaczyć, że moje sposoby radzenia sobie z życiem nie wystarczają. Że w moim sercu jest taka "otchłań", której nic na tym świecie nie jest w stanie wypełnić. Mam więc możliwość zaufać Komuś, kto mówi, że jest Prawdą. I wcale tu nie chodzi o podarowanie Pisma Świętego, bo to nic nie da. To tak jakby powiedzieć człowiekowi choremu: bądź zdrowy. Człowiek bez Boga jest chory. To co ma się dokonać to doprowadzić do spotkania z Bogiem. Jezus jest Ewangelią. I niestety człowiek wierzący, który ma wszystko w główce poukładane raczej nie pomoże komuś szukającemu Boga, bo za bardzo ma poukładane, a Boga nie da się poukładać. Bóg jest Osobą. Jest tajemnicą. Jeżeli mąż po 50 latach życia z żoną wciąż zdumiewa się nią, bo ona go zaskakuje, to cóż dopiero powiedzieć o Bogu. Czyli zaufać Jezusowi to wcale nie oznacza wszystkiego sobie poukładać, to Jezus będzie układał. Zaufać to właśnie to, że spadam i jest ktoś kto gwarantuje mi, że ten spadochron się otworzy. To wszystko. Nie wiem czy rozjaśniłem, ale jestem po meczu w piłkę więc ewentualny brak spójności bierze się ze zmęczenia. Pzdr