Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

czwartek, 1 listopada 2012

Uroczystość Wszystkich Świętych


Czy świętych da się naśladować? Co to znaczy naśladować świętych?

Św. Franciszek z Asyżu. Młody chłopak, który słyszy głos Ukrzyżowanego Jezusa mówiącego: „Franciszku, odbuduj mój upadający Kościół”, wbrew woli ojca rozpoczyna tułacze życie ucznia Jezusa. Symbolizuje to epizod, kiedy młody Franciszek zrzeka się ojcowskiego dziedzictwa, obnażając się przed biskupem, ojcem i współmieszkańcami Asyżu. Staje nago przed tłumem na znak zerwania z dotychczasowym życiem. Bł. Karol de Foucauld, żyjący na przełomie XIX i XX w. Młodzieńcze lata przeżyte na imprezach w towarzystwie kobiet i alkoholu. Po nawróceniu prowadził wyjątkowo surowe życie – spał na deskach, żywił się tak niewielkimi ilościami pokarmu, że prawie zagłodził się na śmierć… Nikt nie chciał za jego życia dołączyć się do niego, choć on pragnął założyć wspólnotę Braci Jezusa. A dokładniej mówiąc, nie nikt nie chciał, tylko ci co próbowali, nie byli w stanie podołać tak radykalnym umartwieniom. Bł. Jan Paweł II – pasterz, filozof, pisarz, duchowy ojciec dla milionów ludzi na całym świecie, pielgrzym nadziei, który nigdy nie stał w miejscu, ale ciągle szedł dalej, czynił więcej. Zjednoczony z Jezusem do końca – w życiu i w śmierci.
Przykłady świętych moglibyśmy mnożyć. Każdy z nich miał jedyną, niepowtarzalną, co więcej zdumiewającą drogę. Patrząc na te wspomniane przykłady, zastanawiam się, czy to jest możliwe by naśladować tych świętych? Nie da się i nie należy naśladować świętych w sensie kopiowania, powielania ich sposobu zachowania. Moja historia życia jest zupełnie inna, jest jedyna i niepowtarzalna. W moim życiu nie powtórzą się ta same zdarzenia, sytuacje, co w życiu jakiegoś świętego. Gdybym dziś upatrzył sobie jakiegoś świętego i pomyślał, że będę próbował postępować jak on, a skoro mi nie wychodzi, to znaczy, że świętość nie jest dla mnie, to w ten sposób grzeszę względem Boga i siebie samego. Względem Boga, bo w moim życiu ma wypełnić się Boży plan świętości taki, jaki przed wiekami przewidział dla mnie Bóg. A więc, próbując żyć życiem jakiegoś świętego, odmawiam Bogu pomysłowości. Ale również grzeszę względem siebie, bo będę próbował w życiu grać kogoś, kim tak naprawdę nie jestem, a to oznacza brak miłości do samego siebie. Przecież nikt z nas nie powtórzy tego, co dokonał św. Franciszek, bł. Karol, bł. Jan Paweł II, bł. Matka Teresa z Kalkuty, bł. Ks. Jerzy Popiełuszko. Nikt z nas tego nie powtórzy i nie o to chodzi by to powtarzać. Być świętym to znaczy być sobą i w swoim życiu odkryć moc działającego Boga. Naśladować świętych to znaczy naśladować Jezusa, to znaczy pozwolić by Jezus i w moim życiu działał tak wielkie rzeczy jak zdziałał w życiu świętych. Święci mówią nam: „pozwól działać w Twoim życiu Jezusowi a nie pożałujesz”.
Błogosławieni. Ewangelia o błogosławieństwach w relacji św. Mateusza to program życia chrześcijańskiego. To przepis na chrześcijańską świętość. Zobaczmy więc jak możemy stać się świętymi? Greckie słowo „makarios”, oddane przez polskie błogosławieni, to znaczy po prostu szczęśliwi – szczęśliwi w swoim życiu, w tym co przeżywają, czego doświadczają. Ale słyszymy coś czego na zdrowy rozsądek nie jesteśmy w stanie przyjąć. Szczęśliwi są bowiem, jak mówi Jezus, ubodzy w duchu, smutni, cisi, złaknieni, miłosierni, czystego serca, cierpiący… Nie takiego obrazu szczęśliwości się spodziewaliśmy. Nie taki obraz bycia szczęśliwym jest nam serwowany w codziennej papce medialnej. Kluczem do zrozumienia słów Jezusa jest zdanie poprzedzające słowa Jezusa: „A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie”. Do Jezusa przystąpili uczniowie. Owo „przystąpienie” nie oznacza tylko fizycznego zbliżenia, ale gotowość przyjęcia i samo przyjęcie słów Jezusa. To znaczy, że te wszystkie wymienione przez Jezusa okoliczności – trudne dla nas okoliczności (smutek, ubóstwo, cierpienie, czystość), od których zazwyczaj uciekamy – stają się właśnie okazją do przeżywania życiowego szczęścia. W jaki sposób? Nie z tej racji, że one same z siebie uszczęśliwiają człowieka, lecz dlatego, że właśnie w nich człowiek może spotkać Jezusa, jako jedynego Zbawiciela, który daje właściwe spojrzenie na życie i pozwala przez to życie – przez te radosne, ale i trudne sytuacje – kroczyć w wolności. Jezus nie przyszedł zmieniać zewnętrznych warunków życia człowieka, lecz przez swoją obecność uzdolnić go do życia w tych warunkach, w jakich się znajduje. Blaise Pascal wyraził to mówiąc, że „szczęście nie znajduje się w nas ani poza nami. Szczęście jest tylko w Bogu. I jeśli Go znaleźliśmy, to szczęście będzie wszędzie”. Święty jest zawsze i wszędzie szczęśliwy, bo ma Boga w sercu!
Kim więc są dla nas święci? Ci znani – kanonizowani, beatyfikowani, ale też ci wszyscy, których dziś wspominamy, ci święci, którzy nie zostali publicznie ogłoszeni świętymi, ale są w niebie, może nasi znajomi, może ci z naszych rodzin, na których groby dziś przyszliśmy… Po pierwsze, są naszymi orędownikami, wstawiają się za nami u Boga. Tak jak zawodnik, który ukończy bieg, kibicuje swoim kolegom biegnącym w sztafecie, tak i oni, którzy „w dobrych zawodach wystąpili, bieg ukończyli, wiarę ustrzegli” (por. 2 Tm 4,7) – kibicują nam. Po drugie, są dla nas znakiem, przykładem. Przykładem nie w tym sensie by ich kopiować, ale przykładem tego, że świętość to szczególne źródło poznania Boga, to najbardziej przekonujący dowód Jego istnienia. Bo świętość to przechadzanie się po ogrodzie życia za rękę z Bogiem. Po trzecie, święci nas prowokują. Wybudzają nas z naszego życiowego uśpienia – że już nic nie da się zrobić, że już wszystko stracone, że tak musi być. Święci pokazują, że zawsze można więcej, bo miłość oznacza więcej, więcej i więcej. Ale chyba zasadnicza prowokacja dzisiejszego dnia polega na tym, że święci nie chcieli czekać z otrzymaniem szczęścia i radości dopiero w niebie. Święci ulegli jednej pokusie – pokusie zdobycia prawdziwego szczęścia tu na ziemi. A ja? A ja tak bardzo się opieram temu, żeby przypadkiem już tu na ziemi nie być świętym, czyli błogosławionym, szczęśliwym. Ja tak bardzo wolę trwać w mojej życiowej zagrodzie, jak kurka dziobiąca ziarenko i zdumiewająca się, kiedy przelatują nad jej głową ptaki, które lecą wysoko, widzą dalej i czują się wolne, niesione wiatrem. Może więc warto ulec „pokusie” świętości…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz