Dzisiejszy fragment Ewangelii został
zaczerpnięty z tzw. „mowy eschatologicznej” Pana Jezusa, która obejmuje cały 13
rozdział ewangelii Marka. Żeby wniknąć w to, co mówi nam dzisiejsze Słowo,
trzeba nam zostawić cały bagaż różnych obrazów, wyobrażeń, które mamy na temat
końca świata. Nie jest to rzecz prosta, ponieważ problem wyznaczania dat końca
świata, opisów kataklizmów jest mocno obecny w nauczaniu współczesnych, i nie
tylko współczesnych, „apokaliptycznych” proroków. Tymczasem to co pragnie nam
przekazać Jezus, nie ma nic wspólnego z klimatem sensacji i wizji zawartych chociażby
w filmie „2012” czy „Armageddon”.
Faktem jest, że w Markowej relacji
obecne są pewne elementy apokaliptyczne (wojny, trzęsienia ziemi, głód,
spadające gwiazdy), ale stanowią one raczej ramy tego obrazu, który kreśli
przed nami Jezus. To co istotne, ukryte jest głębiej, pod powierzchnią zdarzeń.
Gdzie Jezus mówi te słowa? Wydawać by
się mogło, że skoro taki temat mowy Jezusa to pewnie tłumy ludzi go słuchają,
tak jak tłumy widzów na seansie filmu o końcu świata. Tłum ludzi towarzyszył
Jezusowi, kiedy wyszedł ze świątyni i rzekł: „Nie zostanie tu kamień na
kamieniu, który by nie był zwalony” (Mk 13,2). Ale te słowa z dzisiejszego
fragmentu Jezus mówi do czterech osób, z którymi siedzi na górze Oliwnej, w
gaju oliwnym. Piotr, Jakub, Jan i Andrzej. Gaj oliwny, urocze miejsce. Jezus
wypowiada te słowa w porze wiosennej, tuż przed Paschą. Czyli w scenerii zgoła
odmiennej od tego obrazu, który kreśli przed oczami uczniów. Jezus siedzi z
czwórką uczniów i mówi im na ucho: „Mój świat się kończy – już niedługo będzie
miała miejsce moja Męka i Śmierć”. Czyli wielki ucisk, ciemność. „A gdy nadeszła
godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej” – czytamy w
opisie Męki Jezusa u Marka (Mk 15,33). Może lepiej więc usiąść z Jezusem w ogrodzie
i posłuchać Go, zamiast zajmować się swoimi fantazmatami.
O jaki zatem koniec świata chodzi
Jezusowi? Na pewno ten, kiedy Syn Człowieczy przyjdzie w obłokach z wielką mocą
i chwałą. Wtedy, jak pisze św. Paweł: „wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i
sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był
wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28). To jest pewne, będzie powtórne
przyjście Jezusa, kiedy, jak pisze prorok Daniel, „wielu, co posnęli w prochu
ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej
odrazie”. Ale skoro jak mówi Jezus, „o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani
aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13,32) to szkoda tracić czasu na
czcze spekulacje skoro koniec świata to sekret samego Boga! Co więc jest dla
mnie ważniejsze – przyczepić się do „sygnału alarmowego końca świata” i obwieszczać
jego kolejne daty, z lękiem spoglądając w niebo czy już leci ten asteroid,
który ma być narzędziem zagłady (jak mówią „mędrcy” tego świata); czy może w
końcu obudzić się do życia tu i teraz i zobaczyć, że już weszliśmy do nowego
świata, bo Jezus „zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże,
odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą:
Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk
17,19-20). Tak więc nie interesuje mnie „jak” i „kiedy” stanie się to co ma być
na końcu czasów, ale to, że „Pan jest blisko”, że chce być w moim sercu.
Kochani, jeżeli nie będę zdradzał
teraźniejszości, mojego dziś, jeżeli zobaczę to, że Bóg przychodzi do mnie,
mojego życia, to zostanę wierny wieczności, to koniec świata nie będzie moją
zagładą, ale objawieniem chwały i mocy Boga. Zatem Jezusowi znacznie bardziej
chodzi o tym, bym zauważył „koniec mojego świata”. Najpierw ten koniec, którym
jest moja śmierć – przejście z tego świata do domu Ojca. Ale również Jezus
pragnie bym dostrzegł moją małą apokalipsę – moją życiową ciemność. Te momenty,
kiedy moje życie jest „końcem świata”, kiedy w moim życiu nie ma światła; kiedy
nie ma ludzi nadziei – znajomi, przyjaciele, kumple spadli na ziemię jak gwiazdy.
Może wielki ucisk w moim życiu – w domu, w pracy. Jezus mówi o tym końcu mojego
świata. Ale mówi mi, że Bóg nie chce mojej zguby, że do tej mojej sytuacji
przychodzi z wielką mocą i chwałą, po to bym doświadczył nawrócenia, czyli
Życia, które jest od Boga.
Kochani, zobaczmy, że tak naprawdę nie
lękamy się tego końca świata, tego kataklizmu, który jest obecny w naszej
wyobraźni. Lękamy się przemiany naszego życia! Lękamy się kataklizmu śmierci
świata starego człowieka, który to człowiek jest niewolnikiem grzechu i jak
powie św. Paweł, musi zostać ukrzyżowany i pogrzebany (zob. Rz 6,6). Ten
duchowy kataklizm śmierci starego człowieka, dotyczy jego
całego życia: mentalności, uczuć, działania. Ten proces nie obędzie się bez
ucisku, bez zmagania, bez swoistego kataklizmu. Pamiętamy jak Jezus mówi mocne
słowa do Nikodema: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść
do Królestwa Bożego. To co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z
Ducha narodziło, jest duchem” (J 3,5-6). Dzieło odkupienia, które stało się w
Jezusie przez Jego śmierć krzyżową i zmartwychwstanie jest dla mnie. Przypomina
nam o tym fragment z Listu do Hebrajczyków. Jest mi podarowane i dane jako
łaska. Nie jest to jednak jakikolwiek dar, który mógłbym przyjąć i wkleić sobie
do albumu swojego życia jak pamiątkowe zdjęcie, obok innych. Nie jest to też
dar, z którego mógłbym korzystać, zachowując swoją dotychczasową tożsamość,
swój sposób myślenia, swój styl życia, swój sposób realizacji samego siebie,
itp. Ten dar odkupienia jest tak bardzo dla mnie, że on musi przeniknąć mnie
całego – całe moje życie. Tego daru nie może człowiek dokleić do swego życia,
lecz musi pozwolić na to, by ten dar przeniknął i przemienił życie człowieka,
by człowiek dotknięty tym darem na nowo się narodził! Kapitalny komentarz do
tej rzeczywistości śmierci starego człowieka i narodzin nowego w kontekście końca
świata daje św. Augustyn: „Cóż to byłaby za miłość ku Chrystusowi lękać się, że
przyjdzie. Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie. Czy naprawdę miłujemy? Czy
może bardziej miłujemy nasze grzechy?”
Może przeraża Cię bracie, siostro prawda
o moim końcu świata. Ale jest nadzieja. Jezus mówi: „Niebo i ziemia przeminą,
ale moje słowa nie przeminą”. Słowa nie przeminą… Dlaczego? Bo Jezus to, o czym
mówi, ten koniec świata, ten kataklizm śmierci, ciemności, On to przeszedł.
Jezus zna koniec, bo umarł, ale też zmartwychwstał! Mogę więc zmierzyć się z
końcem świata we mnie – z moją godziną śmierci, z moimi grzechami,
ciemnościami, brakiem zgody na nawrócenie, bo Jezus już z tym się zmierzył w sobie.
Tylko z Nim tę konfrontację da się przejść zwycięsko. Jezus powiedział: „To wam
powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale
miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). Nigdzie indziej takiego zapewnienia
nie znajdę. I dlatego Jezus, mówiąc o końcu świata, stawia przed naszymi oczyma
obraz figowca, który się zieleni, przynosi owoce a nie obraz drzewa, które
ginie, usycha. Bo u Boga kres jest początkiem ŻYCIA!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz