Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

niedziela, 18 listopada 2012

33 niedz. zwykła, rok B


            Dzisiejszy fragment Ewangelii został zaczerpnięty z tzw. „mowy eschatologicznej” Pana Jezusa, która obejmuje cały 13 rozdział ewangelii Marka. Żeby wniknąć w to, co mówi nam dzisiejsze Słowo, trzeba nam zostawić cały bagaż różnych obrazów, wyobrażeń, które mamy na temat końca świata. Nie jest to rzecz prosta, ponieważ problem wyznaczania dat końca świata, opisów kataklizmów jest mocno obecny w nauczaniu współczesnych, i nie tylko współczesnych, „apokaliptycznych” proroków. Tymczasem to co pragnie nam przekazać Jezus, nie ma nic wspólnego z klimatem sensacji i wizji zawartych chociażby w filmie „2012” czy „Armageddon”.

            Faktem jest, że w Markowej relacji obecne są pewne elementy apokaliptyczne (wojny, trzęsienia ziemi, głód, spadające gwiazdy), ale stanowią one raczej ramy tego obrazu, który kreśli przed nami Jezus. To co istotne, ukryte jest głębiej, pod powierzchnią zdarzeń.
Gdzie Jezus mówi te słowa? Wydawać by się mogło, że skoro taki temat mowy Jezusa to pewnie tłumy ludzi go słuchają, tak jak tłumy widzów na seansie filmu o końcu świata. Tłum ludzi towarzyszył Jezusowi, kiedy wyszedł ze świątyni i rzekł: „Nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Mk 13,2). Ale te słowa z dzisiejszego fragmentu Jezus mówi do czterech osób, z którymi siedzi na górze Oliwnej, w gaju oliwnym. Piotr, Jakub, Jan i Andrzej. Gaj oliwny, urocze miejsce. Jezus wypowiada te słowa w porze wiosennej, tuż przed Paschą. Czyli w scenerii zgoła odmiennej od tego obrazu, który kreśli przed oczami uczniów. Jezus siedzi z czwórką uczniów i mówi im na ucho: „Mój świat się kończy – już niedługo będzie miała miejsce moja Męka i Śmierć”. Czyli wielki ucisk, ciemność. „A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej” – czytamy w opisie Męki Jezusa u Marka (Mk 15,33). Może lepiej więc usiąść z Jezusem w ogrodzie i posłuchać Go, zamiast zajmować się swoimi fantazmatami.
O jaki zatem koniec świata chodzi Jezusowi? Na pewno ten, kiedy Syn Człowieczy przyjdzie w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy, jak pisze św. Paweł: „wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28). To jest pewne, będzie powtórne przyjście Jezusa, kiedy, jak pisze prorok Daniel, „wielu, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie”. Ale skoro jak mówi Jezus, „o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13,32) to szkoda tracić czasu na czcze spekulacje skoro koniec świata to sekret samego Boga! Co więc jest dla mnie ważniejsze – przyczepić się do „sygnału alarmowego końca świata” i obwieszczać jego kolejne daty, z lękiem spoglądając w niebo czy już leci ten asteroid, który ma być narzędziem zagłady (jak mówią „mędrcy” tego świata); czy może w końcu obudzić się do życia tu i teraz i zobaczyć, że już weszliśmy do nowego świata, bo Jezus „zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17,19-20). Tak więc nie interesuje mnie „jak” i „kiedy” stanie się to co ma być na końcu czasów, ale to, że „Pan jest blisko”, że chce być w moim sercu.
Kochani, jeżeli nie będę zdradzał teraźniejszości, mojego dziś, jeżeli zobaczę to, że Bóg przychodzi do mnie, mojego życia, to zostanę wierny wieczności, to koniec świata nie będzie moją zagładą, ale objawieniem chwały i mocy Boga. Zatem Jezusowi znacznie bardziej chodzi o tym, bym zauważył „koniec mojego świata”. Najpierw ten koniec, którym jest moja śmierć – przejście z tego świata do domu Ojca. Ale również Jezus pragnie bym dostrzegł moją małą apokalipsę – moją życiową ciemność. Te momenty, kiedy moje życie jest „końcem świata”, kiedy w moim życiu nie ma światła; kiedy nie ma ludzi nadziei – znajomi, przyjaciele, kumple spadli na ziemię jak gwiazdy. Może wielki ucisk w moim życiu – w domu, w pracy. Jezus mówi o tym końcu mojego świata. Ale mówi mi, że Bóg nie chce mojej zguby, że do tej mojej sytuacji przychodzi z wielką mocą i chwałą, po to bym doświadczył nawrócenia, czyli Życia, które jest od Boga.
Kochani, zobaczmy, że tak naprawdę nie lękamy się tego końca świata, tego kataklizmu, który jest obecny w naszej wyobraźni. Lękamy się przemiany naszego życia! Lękamy się kataklizmu śmierci świata starego człowieka, który to człowiek jest niewolnikiem grzechu i jak powie św. Paweł, musi zostać ukrzyżowany i pogrzebany (zob. Rz 6,6). Ten duchowy kataklizm śmierci starego człowieka, dotyczy jego całego życia: mentalności, uczuć, działania. Ten proces nie obędzie się bez ucisku, bez zmagania, bez swoistego kataklizmu. Pamiętamy jak Jezus mówi mocne słowa do Nikodema: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. To co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem” (J 3,5-6). Dzieło odkupienia, które stało się w Jezusie przez Jego śmierć krzyżową i zmartwychwstanie jest dla mnie. Przypomina nam o tym fragment z Listu do Hebrajczyków. Jest mi podarowane i dane jako łaska. Nie jest to jednak jakikolwiek dar, który mógłbym przyjąć i wkleić sobie do albumu swojego życia jak pamiątkowe zdjęcie, obok innych. Nie jest to też dar, z którego mógłbym korzystać, zachowując swoją dotychczasową tożsamość, swój sposób myślenia, swój styl życia, swój sposób realizacji samego siebie, itp. Ten dar odkupienia jest tak bardzo dla mnie, że on musi przeniknąć mnie całego – całe moje życie. Tego daru nie może człowiek dokleić do swego życia, lecz musi pozwolić na to, by ten dar przeniknął i przemienił życie człowieka, by człowiek dotknięty tym darem na nowo się narodził! Kapitalny komentarz do tej rzeczywistości śmierci starego człowieka i narodzin nowego w kontekście końca świata daje św. Augustyn: „Cóż to byłaby za miłość ku Chrystusowi lękać się, że przyjdzie. Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie. Czy naprawdę miłujemy? Czy może bardziej miłujemy nasze grzechy?”
Może przeraża Cię bracie, siostro prawda o moim końcu świata. Ale jest nadzieja. Jezus mówi: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”. Słowa nie przeminą… Dlaczego? Bo Jezus to, o czym mówi, ten koniec świata, ten kataklizm śmierci, ciemności, On to przeszedł. Jezus zna koniec, bo umarł, ale też zmartwychwstał! Mogę więc zmierzyć się z końcem świata we mnie – z moją godziną śmierci, z moimi grzechami, ciemnościami, brakiem zgody na nawrócenie, bo Jezus już z tym się zmierzył w sobie. Tylko z Nim tę konfrontację da się przejść zwycięsko. Jezus powiedział: „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33). Nigdzie indziej takiego zapewnienia nie znajdę. I dlatego Jezus, mówiąc o końcu świata, stawia przed naszymi oczyma obraz figowca, który się zieleni, przynosi owoce a nie obraz drzewa, które ginie, usycha. Bo u Boga kres jest początkiem ŻYCIA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz