Ponad tydzień
temu wybrałem się do kina na „Nędzników” (reż. Tom Hooper, Wlk. Brytania 2012).
Gdzieś obiło mi się o uszy, że niektórzy recenzenci skrytykowali ten film jako „przeżarty
chrześcijaństwem”. Przeżarcie chrześcijaństwem – to jeden punkt wyjścia do
mojej refleksji. Drugi… Kiedy wstawałem z fotela po obejrzeniu filmu usłyszałem
jak jedna kobieta zagaiła do swojej sąsiadki – „piękny film”. Na co ta druga
odparła: „hollywoodzka bajka”. To drugi punkt zaczepienia.
Nie będę relacjonował
treści tego filmu. Tylko wspomnę, że głównymi bohaterami są: Jean Valjean,
skazany na galery za kradzież kromki chleba i Javert, ścigający go bezlitosny
inspektor policji.
Czy film jest
przeżarty chrześcijaństwem? Oczywiście nie trudno odnaleźć w nim liczne
odwołania do chrześcijaństwa. Przywoływane przez bohaterów imiona święte,
postać katolickiego biskupa, który jest „przyczyną” nawrócenia Valjeana, słowa
modlitwy wypowiadane przez bohaterów… itp. Ale jeśli by to miał być jedyny
wskaźnik owego przeżarcia chrześcijaństwem, to uważam, że to zdecydowanie mało
przekonujący argument. Film jest znacznie bardziej, na głębszym poziomie „przeżarty
chrześcijaństwem”. Główny bohater, Valjean, jest człowiekiem, który przeżywa w
swoim życiu głębokie nawrócenie. Na czym ono polega? Na tym, że człowiek ten doświadczył
bezinteresownego przebaczenia. W sytuacji, gdy biskup miał prawo słusznie
ukarać go za kradzież, zostało mu to wybaczone. I jeszcze dostał
błogosławieństwo i „wyprawkę” na szczęśliwą drogę. Szok!!! Taka jest
przebaczająca miłość Boga – przeobfita. Kiedy Valjean uświadomił to sobie,
nastąpiła w nim rewolucja. W filmie nie jest to wprost powiedziane, ale od tego
momentu ten człowiek stał się typem Chrystusa, czyli stał się chrześcijaninem,
bo chrześcijanin to ktoś, kto żyje „jak” Jezus. Valjean, teraz pod nowym
nazwiskiem, jest człowiekiem, który czyni dobro. Ale nie dlatego, że tak
trzeba, że ciąży na nim kara, chore poczucie winy. Nie. On czyni dobro, bo
inaczej żyć nie może, bo poznał miłość, prawdziwą, czystą miłość. Ale to co
najważniejsze w jego postępowaniu to nie to, że robi jakieś tam dobro. Ale
czyni Chrystusowe dobro. To znaczy, że czyni dobro kosztem siebie. W tym, co
robi, daje siebie. Wybacza swoim prześladowcom. Jest w stanie tracić swój
majątek, swoją pozycję, znaczenie, aby stanąć w obronie słabszych. Jest w
stanie dać z siebie, przyjąć na siebie zło ludzkich relacji – zawiść, zazdrość,
agresję, nienawiść, aby czynić dobrze. Bierze na siebie konsekwencje zła i
stawia im tamę w ten sposób, że pozwala by to zło jego dotykało, by w nim
zostało strawione i przemienione w miłość. To jest właśnie tajemnica
chrześcijańskiej miłości. Miłości paschalnej, która jest miłością ukrzyżowaną,
ofiarną a więc kochającą kosztem siebie.
Na przeciwnym
biegunie jest Javert. To człowiek, który żyje w mentalności prawa. Jest
policjantem. Ma ścigać przestępcę. Nie wierzy w to, że dawny przestępca,
Valjean, mógł się nawrócić. Javert jest typem mentalności prawa, czyli życia
bez Ewangelii. To co pisze św. Paweł, jak na dłoni widać w postawie Javerta. „Przez
prawo jest tylko większa znajomość grzechu” (Rz 3,20). Prawo nie może wybaczyć.
Dlatego Javert w pewnym momencie mówi: „ja jestem prawem; dziś się chce we mnie
narodzić coś nowego, a to oznacza moją śmierć”. Tak, życie miłością,
przebaczeniem, oznacza śmierć życia według prawa. Te dwie rzeczywistości do
siebie nie przystają. Musi umrzeć stary człowiek, człowiek prawa, aby mógł się
narodzić ktoś nowy – człowiek z wody i Ducha, czyli z przebaczającej miłości
Boga. Dlatego żywot Javerta kończy się tak jak się kończy. Prawo nie daje
życia!
Jeśli tak
spojrzeć na te dwie kluczowe postaci to jasnym staje się, że film jest naprawdę
przeżarty chrześcijaństwem. Film jest żywą narracją na temat tego jak w
konkrecie życia może realizować się Ewangelia. Film jest w swym przekazie na
wskroś ewangeliczny.
Dlatego w
pełni rozumiem komentarz jednej z tych pań, że to hollywoodzka bajka.
Rzeczywiście, dla kogoś kto nie poznał, nie doświadczył w swoim życiu mocy
Ewangelii, te wydarzenia i sposób ich przeżywania przez Valjeana są jak bajka,
bo są naprawdę nie z tego świata, nie ze świata odniesień nasyconych egoizmem,
agresją, ale ze świata miłości przebaczającej, która jest miłością nie z tego
świata (zob. J 18,36). Hollywoodzka bajka? Nie. Prawda miłości, która zdumiewa
swoją wyrazistością i mocą w życiu Valjeana, powoduje że widz czuje, że po
ludzku tak się nie da, że po ludzku to jest niemożliwe, dlatego można by
powiedzieć, że to naiwne, bajkowe. Ale jeśli fundamentem jest Chrystus, wtedy
to jest najzupełniej realne.
„Nędznicy” to
bajka przeżarta chrześcijaństwem?! Nie, to narracja o miłości chrześcijańskiej,
która to miłość sprawia, że to co niemożliwe, staje się możliwym. Warto
obejrzeć.
Zgadzam się, że warto obejrzeć! Chociaż ja widziałam w "Nędznikach" przede wszystkim musical, wyszłam zachwycona muzyką, której wcześniej nie znałam. Nie zwróciłam aż takiej uwagi na poruszony przez Księdza wątek miłości chrześcijańskiej - chociaż teraz widzę, że rzeczywiście, objawia się on tam bardzo wyraźnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Marianna :)
Dramatycznie się z księdzem nie zgadzam co do oceny Javerta.
OdpowiedzUsuńŻyje w poczuciu sprawiedliwości, które wyznaczają przepisy prawa. Jest rojalistą, który broni honoru monarchy panującego i rządzącego Dei gratia (sic!), jest człowiekiem, którego śmiało można nazwać fundamentem ówczesnej monarchii w społeczeństwie. Tak pojmowana sprawiedliwość i równość nie oznacza, moim zdaniem, życia bez przebaczenia. W swoim mniemaniu to Javert broni wiary, bo broni króla i jego władzy. Jest takim ówczesnym moherowym beretem, ciągle pada rejtanem wobec zmian, które nieuchronnie nadejdą.
A określenie tej fabuły jako holiłudzkiej chyba nienajlepiej świadczy o komentującej, biorąc pod uwagę fakt, że film został oparty na powieści Wiktora Hugo. :D
A tak swoją drogą, to rzeczywiście film wart obejrzenia, a moja ulubiona postać to biskup. :>
Oczywiście, że zgadzam się z tym, co piszesz. Tylko ty zatrzymujesz się moim zdaniem w połowie drogi a ja w mojej interpretacji idę dalej. Oczywiście, że Javert żyje w poczuciu sprawiedliwości, oczywiście, że broni króla, jego władzy, oczywiście, że jest człowiekiem, który w świetle prawa jest na 100% fair. I ty tu się zatrzymujesz. A ja chciałbym pójść krok dalej, bo bardzo mnie interesują dwie sprawy.
UsuńPo pierwsze. „Tak pojmowana sprawiedliwość i równość nie oznacza, moim zdaniem, życia bez przebaczenia”. To jest stwierdzenie życzeniowe. Postać Javerta jaskrawo ukazuje, że ucieleśniana przez niego sprawiedliwość i równość właśnie może oznaczać życie bez przebaczenia i de facto w jego przypadku to oznacza. I to nie jest interpretacja z mojej strony tylko to zostało pokazane w filmie. Ten gość nie przebaczył, nie był w stanie wybaczyć komuś drugiemu i uwierzyć, że on może w życiu się nawrócić. Jeśli zgodzimy się co do tego, że tak to w filmie jest pokazane to ja właśnie tu się dalej pytam o to, co chciał przez to autor powieści powiedzieć... Moim zdaniem chciał on snuć refleksję nad tym, że sprawiedliwość bez miłości jest ślepa. I tu od razu nasuwa mi się jedna znana postać – św. Paweł. Człowiek bez zarzutu wobec Prawa, który ze względu na Prawo prześladował i mordował. Kiedy doświadcza nawrócenia staje się prześladowanym przez zwolenników Prawa (Flp 3,6-7: „co do gorliwości - prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości legalnej - stałem się bez zarzutu. Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę”).
Po drugie. Jeśli zgodzić się z tym, że Javert jest człowiekiem postępującym fair, jest rojalistą, jest człowiekiem, który broni wiary itp. to nasuwa mi się jedno zasadnicze pytanie: jakiej on broni wiary i dlaczego ta jego wiara doprowadza go do samobójstwa. Gdybym przyjął twoją interpretację postaci Javerta to nie znajduję w tej interpretacji żadnej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi dlaczego tak a nie inaczej kończy się życie Javerta. Wręcz przeciwnie, według tej legalistycznej interpretacji to Javert powinien być dumny, zażywać spokojnej starości, być odznaczonym przez króla itp. a tymczasem on nie znajduje sensu życia. Jeśli V. Hugo próbuje nakreślić przed naszymi oczyma postać człowieka spełnionego w życiu, broniącego prawdy i wiary to wówczas jego samobójstwo jest jakimś absurdem, jakimś motywem deus ex machina? Pytam więc co się takiego stało, że Javert schodzi z tego świata pogrążony w wewnętrznej ciemności a Valjean odchodzi spełniony i zostaje przyjęty do nieba.
I znowu św. Paweł – Flp 3,8-11: „I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim - nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze - przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach - w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych”.
Bardzo ciekawa recenzja filmu z którą zdecydowanie się zgadzam. Też uznałam, że jest to pięknie opowiedziana historia nawrócenia człowieka, czyli Jean'a Valjean'a, któremu wiara daje niesamowitą siłę, by czynić dobro nawet gdy jest to trudne i kosztowne. Zresztą główne motto tej historii to Kochać innego człowieka to jak zobaczyć twarz Boga a Valjean w życiu nauczył się kochać.
OdpowiedzUsuńAle czytając różne opinie duchownych chrześcijańskich zauważyłam bardzo skrajne podejście, od zachwytu nad filmem (m.in. tutaj i w gazetce Gość Niedzielny), bo ma chrześcijańskie przesłanie, do krytyki, że promuje rewolucję... (zwłaszcza w ostatniej scenie)
Ta powieść i filmy na jej podstawie chyba zawsze będzie tak różnie postrzegana, ale tego że to, że jest bardzo ciekawa trudno zakwestionować.