„A obok krzyża Jezusowego stały:
Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J
19, 25).
Wydarzeniu ukrzyżowania
musiały przyglądać się kobiety, które przyszły pod krzyż by być blisko Jezusa w
chwili Jego cierpienia i śmierci. Nie bały się stanąć przy krzyżu i okazać
swego bólu. Inaczej niż apostołowie, którzy ogarnięci strachem uciekli.
Podczas, gdy do tej pory kierowane pod adresem cierpiącego Jezusa były jedynie
szyderstwa i okrucieństwo, teraz w Ewangelii pojawia się zadziwiająca scena. Są
ci, którzy trwają przy Ukrzyżowanym. W tym momencie wypełniają się słowa
proroka Zachariasza: „Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad
nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad
pierworodnym” (Za 12, 10). Kobiety wpatrują się w Przebitego. Ta scena spod
krzyża jest odpowiedzią na pytanie dlaczego pierwszymi świadkami
Zmartwychwstania były kobiety… Dlaczego? „Bo kto chce zachować swoje życie,
straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,
35). Kto trwa przy skazańcu, straceńcu ten razem z nim traci. One zostały do
końca, dlatego jako pierwsze spotkały Tego, który jest Życiem.
„Kiedy więc
Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki:
Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej
godziny uczeń wziął Ją do siebie”.
Sama rozmowa,
do której dochodzi pomiędzy Jezusem, jego Matką i umiłowanym uczniem Janem w
chwili tak tragicznej i bolesnej nacechowana jest niezwykłym spokojem i staje
się swego rodzaju „oazą” pośród splotu dramatycznych wydarzeń związanych z
krzyżowaniem Chrystusa. Moglibyśmy powiedzieć, że ta oaza wypełniona jest
tajemniczym aktem adopcji: „Oto syn Twój, Oto Matka Twoja”. A skutek tej
adopcji ewangelista Jan wyraża, pisząc lapidarnie: „i od tej godziny, uczeń
wziął ją do siebie”. Dosłowny przekład brzmi: „wziął ją do swoich rzeczy” –
czyli mówiąc obrazowo: „przyjął ją pod swój dach, na swoje śmieci”. Jest to
więc bardzo ludzki gest Zbawiciela, który owocuje bardzo ludzką, czułą
odpowiedzią Jana. Myśleć o kimś drugim w takim momencie jak Jezus, konania na
krzyżu. Prawdziwa miłość nigdy nie traci z oczu drugiego człowieka i jego potrzeb.
A jak ja kocham? Czy tylko do momentu jak nic mnie nie boli, jak nic mi nie
dolega? Ale też zobaczmy bardzo ludzki gest św. Jana, który przyjął, pokochał
Maryję. Czy kocham w moim życiu Maryję, Matkę Jezusa? Czy przyjąłem ją pod mój
dach – nie w postaci obrazka powieszonego na ścianie, ale w postawie
zawierzenia swojego życia jej wstawiennictwu, modlitwie…
„Niewiasto,
oto syn Twój”. Jezus mówi do swojej Matki „niewiasto”. To stwierdzenie
„Niewiasto” chyba najdotkliwiej uderza w Serce Maryi i Jej macierzyńską
czułość, bowiem dla Niej z pewnością to słowo, mimo zawartego w nim szacunku i
uprzejmości brzmi boleśnie – nie Mamo, Matko, ale Niewiasto, Kobieto. Czyżby
Jezus na krzyżu ranił swoją Matkę? A może On z Nią porozumiewa się jakimś
kodem. Może oni teraz doskonale się rozumieją, komunikują ze sobą, a my nie wiemy
o co chodzi. Spróbujmy rozszyfrować ten kod.
Podobnie Jezus
zwrócił się do swojej Matki w czasie wesela w Kanie Galilejskiej. Wówczas na spostrzeżenie
Maryi, że już skończyło się wino, zareagował: „Czyż to moja lub Twoja sprawa
niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja” (J 2, 4). Dosłownie należałoby to
przetłumaczyć: „co mnie i tobie niewiasto, co pomiędzy mną a tobą kobieto”. To
znaczy, że Jezus wskazuje na pewnego rodzaju separację między nim a Maryją.
Separację, która oznacza, że Maryja myśli o czymś innym niż On. Jest blisko
Niego fizycznie, ale nie duchowo. Maryja w Kanie prosi o wino, bo go zabrakło.
Jest troskliwą, czujną kobietą. A Jezus odpowiada jej: „Owszem dokonam cudu, zaradzę
temu brakowi, ale w innym kontekście niż ty mnie o to prosisz”. O jaki inny
kontekst chodzi? Na razie Jezus dokona cudu na weselu, ale ten cud zamiany wody
w wino jest znakiem, bo pisze św. Jan: „taki to początek znaków uczynił Jezus”
(J 2,11). Dlaczego jest znakiem? Bo jeszcze nie nadeszła godzina Jezusa. Jaka
godzina? W Ewangelii Jana godzina Jezusa to godzina Jego Męki, Śmierci i
Zmartwychwstania. Zatem znak z wesela w Kanie to zapowiedź prawdziwego wina,
które daje życie i wypełnia wszelkie braki ludzkiego serca – czyli Krwi Jezusa
przelanej na Krzyżu. Zatem prośba Maryi na weselu w Kanie jest prośbą Matki,
kobiety, która cała ufa Synowi, bo mówi „zróbcie wszystko, cokolwiek wam
powie”, ale jednocześnie nie zdaje sobie sprawy z tego wszystkiego, co się
wydarzy.
Na Krzyżu
Jezus powraca niejako do Kany Galilejskiej owym zwrotem „Niewiasto”. Dlaczego
Jezus wraca do tamtego wydarzenia? Bo teraz Maryja przeżywa chwilę kuszenia.
Popatrzmy przez chwilę na Maryję nie przez różowe okulary, ale w konkrecie ludzkiego
doświadczenia. Zazwyczaj nie dziwi nas, że Maryja stała przy swoim ukrzyżowanym
Synu. Tak być powinno, bo to Matka, bo to Maryja... Ale dziś popatrzmy inaczej.
Zadziwmy się tym, co się tam pod krzyżem dzieje. Niech nami wstrząśnie obraz
tej „oazy miłości i wierności” pośród burzy okrucieństwa, nienawiści. Przecież kiedyś,
w Nazarecie, podczas zwiastowania usłyszała Maryja, że będzie Matką Syna
Bożego, że będzie On wielki – Ojciec da mu tron Jego praojca Dawida (zob. Łk 1,
32). Tymczasem tu na Golgocie, zamiast tronu – krzyż, zamiast korony – cierniowa
tortura, zamiast splendoru – nienawiść. A sam Jezus do swego Ojca zwraca się:
„Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” (Mt 27, 46). Gdyby myślała jedynie po
ludzku, zwątpiłaby w dobroć Boga. Mogłaby przybrać postawę żony Hioba, w
bezradności wołającej do niego: „złorzecz Bogu i umieraj” (Hi 2, 9). Tak
przecież Maryja mogła pod krzyżem na całe gardło krzyczeć: „złorzecz Bogu,
umieraj; gdzie jest wypełnienie Bożych obietnic?!, to wszystko kłamstwo; nie spełniło
się słowo powiedziane mi od Pana; tylko śniło mi się, że mój Syn będzie wielki
i będzie nazwany Synem Najwyższego”. A ona? A ona wypowiada teraz swoje
milczące, ale prawdziwe, drugie fiat. Posłuszeństwo Słowu Bożemu do granic.
Maryja jest Niewiastą, która wytrwała do końca, weszła na definitywną ucztę
weselną. To co w Kanie było tylko zapowiedzią, teraz na Golgocie staje się
rzeczywistością. Maryja nie złorzeczy Bogu. Ona milczy, bo jej milczenie jest
adoracją, wpatrywaniem się w Przebitego – w tego, który jest naszą Paschą,
naszym weselem. Teraz pod krzyżem Maryja już rozumie o jakie wesele chodziło Jezusowi,
o jakim winie on mówił. W Maryi stojącej pod krzyżem rozpoznajemy powołanie
Kościoła – wpatrywać się w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, ponad
którego nic nie można przedkładać. Nic ponad Jezusa!!!
Jakie
znaczenie dla nas ma obecność Niewiasty-Maryi pod krzyżem? Maryja nie lęka się
śmierci. A my tak bardzo jej się lękamy. I nie chodzi bynajmniej wyłącznie o
śmierć fizyczną, choć tej na pewno się boimy, ale boimy się tych naszych
codziennych śmierci, codziennego umierania. Boimy się śmierci, bo lękamy się
stracić życia, bo myślimy, że to my jesteśmy panami życia, że życie jest w
naszym ręku. Taka postawa serca to skutek grzechu pierworodnego w nas. Jeśli
boję się czymś z kimś podzielić – moim czasem, jedzeniem, pieniędzmi, bo myślę,
że mi zabraknie – to czyż nie lękam się o swoje życie? Jeśli jestem ciężko
pracującym ojcem, mężem; uczniem, który ma dużo nauki a nie mam czasu na
modlitwę, zaniedbuję moich bliskich, to czy nie walczę sam o życie, czy nie
przestaję wierzyć, że to Bóg jest Panem mojego życia? Dlatego, że boję się
szeroko rozumianej śmierci, czuję, że muszę zawalczyć o swoje, zarobić,
zatroszczyć się o swoje dobre imię, zabezpieczyć to czy tamto itp. I tak całe
życie niepostrzeżenie zaczyna się koncentrować na mnie. Dlaczego? Bo nie
rozumiem Krzyża. Bo jak uczniowie zwiewam spod krzyża. Nie wierzę, że krzyż
jest drogą do życia. Nie wierzę, że Jezus przez Krzyż właśnie przyszedł, „aby
uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli
niewoli” (Hbr 2, 15). Paradoksalnie, ale to właśnie krzyż uwalnia od lęku przed
śmiercią. Krzyż uwalnia, bo jest zdaniem się na Boga, który jest Dawcą Życia.
To nie we mnie jest życie, tylko w Bogu i Krzyż mi to unaocznia, wręcz
udowadnia.
Trzecie Słowo
Jezusa z krzyża: „Niewiasto, oto syn twój; synu, oto matka twoja” to słowa „zaproszenia”,
ale i „zapewnienia”. Słowa „zaproszenia” dla każdego z nas, aby przyjść pod
krzyż wraz z Maryją, bo ona jest Niewiastą, która zaufała do końca, która
przewędrowała duchową drogę od znaku w Kanie aż po ucztę weselną na krzyżu, na
której Bóg karmi nas samym sobą, swoim Ciałem za nas wydanym i Krwią za nas
przelaną. Ale te słowa Jezusa to też słowa „zapewnienia”. Jakby Jezus chciał
nam powiedzieć: „Dziecko oto Matka twoja, weź ją do siebie, pod swój dach,
zaproś ją do siebie by z nią pokonać swój lęk przed śmiercią; ona nauczy cię
krzyża, nauczy cię przekraczać granice, które wydają ci się nie do
przekroczenia”.
Maryjo, pomóż
mi bym od dziś, wypowiadając słowa „módl się za nami, teraz i w godzinę śmierci
naszej”, naprawdę prosił Cię o to byś modliła się za mnie bym nie uciekał przed
krzyżem, bym nie bał się umierać, bo tylko trwając przy krzyżu, będę mógł
spotkać Zmartwychwstałego.
Czy przyjmiesz
Maryję pod swój dach? A anioł Boga mówi do Ciebie to samo, co mówił Józefowi:
„Nie bój się wziąć do siebie Maryi” (Mt 1,21).
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń