Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Co to jest powołanie? Jak je odkryć i zrozumieć?


Kto?
            Kto powołuje? To jest podstawowe, zasadnicze pytanie. Bez odpowiedzi na nie nie ma sensu jakakolwiek refleksja nad rzeczywistością chrześcijańskiego powołania.
            Papież Benedykt XVI wielokrotnie przypomina o tym, że w centrum chrześcijaństwa nie stoi jakaś idea, zbiór etycznych zasad czy fascynujący światopogląd, ale Osoba Jezusa Chrystusa. Tak, sercem naszej wiary jest spotkanie z żywą Osobą Jezusa Chrystusa. To właśnie ukazują wszystkie opisy powołania, jakie zawarte są w Ewangelii. Jezus, który przemierzał ziemię palestyńską, spotykał się z konkretnymi osobami. Jego spojrzenie i słowa wezwania powodowały, że Szymon, Andrzej, Jakub, Jan zostawili sieci i poszli za Nim. Jezus wezwał po imieniu Zacheusza, innym razem celnika Lewiego. A kiedy był w drodze do Jerozolimy spotkał pewnego młodzieńca. Spojrzał na niego z miłością i zachęcił go by sprzedał wszystko i poszedł za Nim. Młody człowiek „spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony” (Mk 10,22).

Wspomniane wydarzenia ukazują nam dwie zasadnicze cechy chrześcijańskiego powołania. Po pierwsze, Jezus jest Jego autorem, to On wzywa. Po drugie, człowiek jest wolny. Może przyjąć Chrystusowe zaproszenie bądź je odrzucić. Jeśli chcesz…

Kogo?
            Kogo powołuje Jezus? Bóg Ojciec w Chrystusie „wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swojej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1, 4-6). To oznacza, że każdy z nas jest ukochanym Bożym dzieckiem, które jest powołane do tego, by stać się przybranym synem na wzór Jezusa Chrystusa. Ale dlaczego mamy stać się na wzór Jezusa a nie kogoś innego? Jesteśmy ukochanymi dziećmi Boga, ale nasze serca są zranione przez grzech. Świat jest dotknięty rzeczywistością grzechu. Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem, czyli Tym, który może przywrócić w nas świętość życia według Bożego zamysłu. Dlatego podstawowym powołaniem każdego z nas jest to, abyśmy się stali synami w Synu. Abyśmy zanurzyli się w miłości Boga ukazanej nam w Jezusie i tak doszli do chwały nieba.
            To podstawowe powołanie do świętości każdy człowiek realizuje w jedyny i niepowtarzalny sposób. Droga każdego jest inna. Dla jednych może to być życie małżeńskie, życie w samotności, życie zakonne, oddanie się jakiejś służbie-pracy a dla innych życie kapłańskie…
            Kolejną cechą chrześcijańskiego powołania jest więc to, że Bóg powołuje każdego z nas do świętości, czyli przyjaźni z Nim samym. Jesteśmy powołani nie ze względu na naszą doskonałość, bezgrzeszność, ale dlatego, że Bóg „okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8).

Kiedy?
            Kiedy Bóg powołuje? To zasadnicze powołanie każdego z nas – do świętości – ma swoje źródło poza czasem, w Sercu samego Boga. Już przed wiekami Bóg ukochał nas wszystkich w swoim Synu, kiedy powziął zamiar stworzenia świata i powołania Ciebie i mnie do życia. Bo przez Jezusa-Słowo wszystko się stało, „a bez Niego nic się nie stało, z tego, co się stało” (J 1,3). Ale oprócz tego powołania przed wiekami jest jeszcze to wezwanie, które mogę odkryć w swoim życiu – głos Chrystusa, który zaprasza mnie do czegoś szczególnego. Ten Boży zamysł też został powzięty przed wiekami, ale jego realizacja następuje w konkretnym warunkach i okolicznościach naszego życia. Każdy z nas ma w sobie pragnienie szczęścia, pragnienie spełnienia. Jezus o tym wie. Też wie o tym, że tylko On może wypełnić nasze serca całkowicie, tak by obfitowały we wszystko, co jest nam potrzebne do życia. Dlatego Jezus przychodzi do nas. W różny sposób i na różnym etapie życia. Przychodzi by zaproponować nam Swoją Miłość, Swoją Obecność, abyśmy w naszym życiu pełnili Jego Wolę. Jak to się dokonuje? Bóg działa w historii. Jest kimś, kto interesuje się naszym życiem, naszą codziennością, naszymi wyborami. Bóg przemawiając przez wydarzenia naszego życia – spotkane osoby, różne zdarzenia, przeczytane książki, doświadczenie modlitwy – ukazuje nam konkretny plan dla naszego życia. To od nas zależy czy zaufamy Bogu i wyruszymy w tę życiową przygodę…

Ale czy na pewno ja?
            Chyba zawsze pojawia pytanie o to, czy na pewno to dotyczy też mnie: „Powołanie – coś takiego może jest. Jakiś ksiądz, jakiś papież, jacyś małżonkowie, oni pewnie odkryli swoje powołanie, ale czy ja? Nie, chyba nie”. Nic bardziej mylnego! Każdy z nas ma szczególne powołanie.
            Pamiętam, że sam przez długi czas odkrywałem swoje powołanie do kapłaństwa. Miałem bowiem wiele własnych planów na życie. W dzieciństwie pasjonowałem się kolejnictwem – modele, makiety, podróże pociągami, zdjęcia, godziny spędzane na dworcu itp. To był mój świat. Myślałem w związku z tym o politechnice. Później pojawiło się zainteresowanie teatrem. Tworzenie spektakli w grupie, występy na przeglądach teatralnych, udział w festiwalach. Myślałem o szkole aktorskiej. Również doświadczenie zakochania i myśl o założeniu rodziny… To wszystko sprawiało, że jakoś widziałam moją przyszłość. Ale równocześnie, pośród tych wszystkich doświadczeń, miałem bardzo silny związek ze służbą przy ołtarzu jako ministrant, później lektor. Również bardzo piękne wspomnienia związane z obecnością w KSMie. Przyjaźnie, które wtedy się zaczęły do dziś trwają. A także świadectwo ofiarnej i odpowiedzialnej pracy księży oraz sióstr zakonnych sprawiało, że myśl o powołaniu coraz mocniej we mnie dojrzewała. Pierwszy raz pojawiła się chyba pod koniec szkoły podstawowej. Później jakoś „przygasła” aż w końcu z nową mocą pojawiła się pod koniec liceum…
            Pan wzywał mnie różnymi sposobami, przez różne wydarzenia. Wiele ich było. Pan Bóg ma niezwykłe poczucie humoru i jest wierny, „bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne” (Rz 11,29). Dziś  mam świadomość tego, że mogłem odmówić Panu. Widzę, że mogłem pójść inną drogą. Jednak myśl ta wcale nie napawa mnie jakimś smutkiem i żalem, że nie wiadomo co straciłem. Faktem jest, że żeby pójść za Panem, trzeba coś zostawić. A ściślej mówiąc, trzeba zostawić wszystko, aby to On – Bóg – był wszystkim w moim życiu. To jest sekret szczęścia, to jest właśnie niebo – „aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28).

Życzenie
            Każdemu, kto poszukuje Boga w swoim życiu, mogę życzyć jednego – aby zaufać Bogu i dać się przez Niego prowadzić. Ktoś, kto w swoim życiu spotka Jezusa Chrystusa, nie może już żyć tak, jak żył, zanim Go spotkał. Sekret powołania to odwaga życia na serio, to podjęcie trudu i radości życia. Tego sobie życzmy, abyśmy w świecie, który woli tworzyć wirtualną rzeczywistość i zajmować się jedynie życiem innych, abyśmy mieli odwagę ŻYĆ pełnią ŻYCIA, czyli BOGIEM.


4 komentarze:

  1. Odnośnie ostatniego akapitu ...
    Jeżeli człowiek szuka Boga, to nie może 'dać się przez Niego prowadzić', bo Go po prostu "nie widzi". I tak sobie szuka ... i szuka, aż w końcu - w jakiś sposób - znajduje. I tu [(szczególnie) współcześnie i to (szczególnie) młody człowiek] spotyka się z dość poważnym problemem, gdyż często nie potrafi "odczytać" znaków i nie rozumie wskazówek jakich udziela mu Bóg, dotyczących życia według Jego przykazań, "zasad". To prowadzi do pogubienia się "w tym wszystkim" i powstaje niestety błędne koło ... i znów człowiek sobie szuka ... i szuka albo - co gorsze - całkowicie rezygnuje z poszukiwania Boga ... ja też tak sobie ciągle szukam … i szukam … dlatego proszę o modlitwę. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Modlitwę masz zapewnioną „Każdemu, kto poszukuje Boga w swoim życiu, mogę życzyć jednego – aby zaufać Bogu i dać się przez Niego prowadzić”. Jeżeli człowiek szuka Boga to go nie widzi… Takie mamy doświadczenie w życiu, jeśli czegoś szukamy to dlatego, że tego nie mamy i szukamy po to by znaleźć. Tak jest w naszym potocznym doświadczeniu. Ale Bóg jest inny. Dlatego tak to ująłem. Boga szukamy całe życie. To fakt, że jakoś Go znajdujemy, odkrywamy Jego działanie, ale On nie daje się złapać za nogi. A jeżeli mamy przekonanie, że złapaliśmy Go za nogi to raczej to nie jest Bóg tylko jakieś nasze wyobrażenie o Nim albo jakiś nasz bożek. Bóg jest Tajemnicą, zawsze przekracza to co o Nim wiemy, to jak Go rozumiemy. W Nim jest zawsze „głębiej, więcej, dalej…” Ale w tym poszukiwaniu możemy Go spotkać – doświadczyć Jego Miłości. I to jest moment kiedy On pyta nas: czy mu ufamy, czy chcemy iść dalej za Nim, czy damy się Jemu prowadzić. Najlepiej to widać na przykładzie Ewangelii. Chociażby spotkanie Jezusa z Zacheuszem (Łk 19, 1-10). Zacheusz chciał zobaczyć Jezusa, szukał Go. Tak się zdarzyło, że Jezus przechodził przez Jerycho. Szukanie Jezusa przez Zacheusza zamieniło się w scenę szukania Zacheusza przez Jezusa. Zacheusz doświadczył spojrzenia Jezusa i wezwania Mistrza. Właśnie o to chodzi w naszym życiu. Szukać całym sobą. Ale kiedy szukam to naprawdę doświadczę takiego momentu, że zobaczę, że tak naprawdę to On mnie szukał. I to jest ten moment by zaufać – Jezu prowadź. „Oto połowę mego majątku daję ubogim”. „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu”.
    A co do znaków i odczytywania. To fakt, że łatwo się pogubić. Jest takie mądre powiedzenie: „nie ma sędziego we własnej sprawie”. Dlatego w Kościele nie wierzy się samemu. Wierzymy we wspólnocie. To znaczy, że mamy możliwość odczytywania tych znaków. Jak? Eucharystia. Homilia. Spowiedź. I co bardzo istotne, a co w praktyce nie jest powszechne w naszym chrześcijańskim życiu – tzw. kierownictwo duchowe, czyli spotkanie z kapłanem, kiedy pod natchnieniem Ducha Świętego rozmawia się o wierze.
    Bóg daje się znaleźć. A jeśli Go nie znajdujemy to może być znak, że w tym, gdzie do tej pory szukaliśmy Go po prostu nie było i nie ma... Bo On jest w historii naszego życia a my często Go szukamy wszędzie tylko nie w naszym życiu, bo ono takie nieudane, grzeszne, byle jakie itp. I to jest błąd! Albo może być też tak, że On nam się ukrywa. Przypomnij sobie epizod zagubienia Jezusa w świątyni przez Maryję i Józefa: „Ojciec twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Schował się, ale po to by Go odnaleźć i na nowo wszystko zrozumieć. Stracić by zobaczyć wszystko w nowym świetle.
    „Kto szuka znajduje, kołaczącemu otworzą” (Łk 11,10)…

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli czujesz, że masz powołanie do bycia osobą duchowną to może być znak od Pana, że to On Cię wzywa. A jeśli On wzywa to da także siły do tego by pójść za Nim, by wytrwać. Pokusy... To dobrze, że są. Po pierwsze to znaczy, że to co wybieramy jest wartościowe, cenne skoro są pokusy by nie podjąć tego wyzwania. Po drugie, jeśli są pokusy to znaczy, że Bóg nas będzie pytał o to komu bardziej ufamy: czy sobie, swoim siłom, czy Jego łasce, Jego mocy. Pokusa nie jest czymś złym. Jest wyzwaniem by zaufać Jemu. Co zrobić, zawsze możesz przyjść porozmawiać na ten temat, po to jest ksiądz:) A przede wszystkim modlić się o wierność powołaniu. Pozdrawiam. Walcz wojowniku!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń