Myśl

Miłość to owoc, który dojrzewa w każdym czasie (bł. Matka Teresa z Kalkuty)

niedziela, 9 czerwca 2013

X niedz. zwykła, rok C


Nie trudno znaleźć dziś podobieństwo między wydarzeniami opisanymi w pierwszym czytaniu i Ewangelii. Wdowa, śmierć syna, doświadczenie cierpienia, osamotnienie, aż w końcu zadziwiające przywrócenie do życia. To bieg wydarzeń zawartych w obu tych czytaniach. Słowo dzisiejszej niedzieli ukazuje nam śmierć w perspektywie naszej relacji z Bogiem i  naszego codziennego życia.

A zobaczmy czym różnią się te dwie sceny. W pierwszym przypadku działa Eliasz, wielki prorok Izraela żyjący w VIII w. BC, i działa mocą Boga. Słyszeliśmy słowa modlitwy Eliasza: „O Panie, Boże mój! Błagam Cię, niech dusza tego dziecka wróci do niego!”. Tym słowom towarzyszyły różne gesty proroka, które przywoływały Boże działanie. W Ewangelii zaś widzimy Jezusa, który zupełnie inaczej niż Eliasz dokonuje cudu. Po prostu wypowiada słowa: „Młodzieńcze, tobie mówię wstań”. Jezus nie wzywa Bożej pomocy, On sam jest pełen mocy Boga. On jest jedno z Ojcem. On jest Słowem Boga, dlatego słowo, które wypowiada ma taką moc. Całkowita prostota. Spory tłum ludzi wokół tego zajścia, jak pisze Łukasz, a w zupełności wystarcza słowo Jezusa. To bardzo ważne dla każdego z nas. To czego tak bardzo potrzebujemy to usłyszeć słowo Jezusa. Słowo, które ma moc zmienić wszystko. Nie potrzeba niczego więcej bym zaczął w pełni żyć.
Życie. Gdzie Bóg się pojawia tam jest życie. Z jednej strony Słowo dzisiejszej niedzieli pokazuje nam, że to Bóg przynosi życie. W pierwszej scenie dokonuje się to dzięki wstawiennictwu i wierze Eliasza a w drugiej sam Bóg w Jezusie daje życie. To znaczy, że śmierć dla Boga nie jest czymś normalnym, czymś chcianym. Śmierć weszła na świat wskutek grzechu. To że dla Boga śmierć nie jest czymś normalnym dobitnie ukazuje ten moment, gdy Jezus na widok wdowy „użalił się”, dosłownie można by powiedzieć „wzruszył się do głębi”. Bóg nie jest obojętny na rzeczywistość ludzkiej śmierci. On jest z nami w tym doświadczeniu. Najlepszym tego dowodem jest krzyż Jezusa. Ale ważne byśmy oprócz tego spotkania śmierci z Życiem, które wszystko zwycięża, zobaczyli w jakim kontekście przychodzi to doświadczenie śmierci. I wcale nie chodzi tu jedynie o śmierć fizyczną, bo ta jest najbardziej oczywista. Śmierć dotyka nas w bardzo różny sposób.
„Gdy Jezus zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego”. Podobnie rozpoczyna się spotkanie Eliasza z wdową: „Eliasz wstał i zaraz poszedł do Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie drwa” (1 Krl 17,10). Oba spotkania w bramie… Brama to miejsce na granicy miasta, gdzie załatwiano kiedyś najważniejsze sprawy. Taki odpowiednik naszego dzisiejszego urzędu. To miejsce gdzie jest tłum ludzi. I właśnie w tym miejscu spotkanie z wdową Eliasza i Jezusa. To są więc spotkania w drodze, niby przypadkowe spotkania. Zobacz, procesja ludzi wędruje ze zmarłym, ci ludzie wcale nie szukali Jezusa. Tak samo wdowa z Sarepty, ona nie szukała proroka tylko zbierała drwa, żeby przyrządzić posiłek dla siebie i swojego jeszcze żyjącego syna, a potem mieli oboje umrzeć. Spotkanie w bramie miasta… To jest spotkanie w gonitwie naszej codzienności. To jest spotkanie w biegu. Bo ta nasza gonitwa jest często miejscem naszego umierania. Więcej i więcej spraw, a sił, szczęścia coraz mniej… „Proszę księdza ja nie mam czasu” – często słyszę takie słowa. To nieprawda. Każdy z nas ma czas. Tylko pytanie na co go poświęcamy. Jezus chce spotkać mnie i Ciebie w bramie. W naszym biegu, w tłumie codziennych spraw, zadań. I my często w tej gonitwie jesteśmy wdowami. Bo jesteśmy osamotnieni, bo ocieramy się o drugiego człowieka, bo nie wiemy po co to wszystko, albo myślimy że „i tak pomrzemy i tyle z tego będzie”. Jesteśmy w bramie, czyli często na granicy naszej wytrzymałości. Chcielibyśmy z tego miejsca wyjść. I właśnie Jezus przychodzi w tę przestrzeń naszego życia. W tę przestrzeń gdzie umieramy w codzienności. Bo ile można pracować, nie odpoczywając. Bo ile można mówić, że to dla dzieci robię, a tak naprawdę nie mam nawet, kiedy z nimi rozmawiać i coraz mniej się rozumiemy, kochamy... W te nasze codzienne śmierci Jezus wchodzi i mówi, tobie mówi: „wstań”. Nie swoją mocą wstań, ale na słowo Jezusa.
I gdyby tu był koniec to byłoby pięknie. Ale nasza reakcja na słowa Jezusa nie jest wcale pełna zachwytu, nasza reakcja na obecność Boga w przestrzeni naszej śmierci nie jest pełna entuzjazmu. Reagujemy jak wdowa na obecność proroka Eliasza: „Czego ty, mężu Boży, chcesz ode mnie? Czy po to przyszedłeś do mnie, aby mi przypomnieć moją winę i przyprawić o śmierć mego syna?” To jest nasz paradoks. Oskarżamy Boga. Dlaczego? Bo kiedy Bóg się zbliża to prawda z nas wychodzi. Kiedy ktoś, Bóg mi uświadamia moją nędzę trudno mi to znieść. Oskarżam innych, Boga, ale prawdą jest, że to ja umieram! Umieram przez grzech, przez mój brak czasu dla Boga, przez to że tysiące spraw są ważniejsze niż to by kochać, że ważniejsze jest to co będzie kiedyś niż to że marnuję dziś. Droga ratunku jest jedna. Żeby odzyskać życie, czyli Boga trzeba utracić to wszystko, co nie jest z Boga. Trzeba zobaczyć, że coś we mnie jest chorego, że jestem jak wdowa i dlatego potrzebuję by ktoś mnie ocienił, by ktoś dał mi miłość. Miłość Boga pokona śmierć, tylko czy ja chcę zaryzykować „nowe życie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz