Nie trudno
znaleźć dziś podobieństwo między wydarzeniami opisanymi w pierwszym czytaniu i
Ewangelii. Wdowa, śmierć syna, doświadczenie cierpienia, osamotnienie, aż w
końcu zadziwiające przywrócenie do życia. To bieg wydarzeń zawartych w obu tych
czytaniach. Słowo dzisiejszej niedzieli ukazuje nam śmierć w perspektywie
naszej relacji z Bogiem i naszego
codziennego życia.
A zobaczmy
czym różnią się te dwie sceny. W pierwszym przypadku działa Eliasz, wielki
prorok Izraela żyjący w VIII w. BC, i działa mocą Boga. Słyszeliśmy słowa
modlitwy Eliasza: „O Panie, Boże mój! Błagam Cię, niech dusza tego dziecka
wróci do niego!”. Tym słowom towarzyszyły różne gesty proroka, które
przywoływały Boże działanie. W Ewangelii zaś widzimy Jezusa, który zupełnie
inaczej niż Eliasz dokonuje cudu. Po prostu wypowiada słowa: „Młodzieńcze,
tobie mówię wstań”. Jezus nie wzywa Bożej pomocy, On sam jest pełen mocy Boga.
On jest jedno z Ojcem. On jest Słowem Boga, dlatego słowo, które wypowiada ma
taką moc. Całkowita prostota. Spory tłum ludzi wokół tego zajścia, jak pisze
Łukasz, a w zupełności wystarcza słowo Jezusa. To bardzo ważne dla każdego z
nas. To czego tak bardzo potrzebujemy to usłyszeć słowo Jezusa. Słowo, które ma
moc zmienić wszystko. Nie potrzeba niczego więcej bym zaczął w pełni żyć.
Życie. Gdzie
Bóg się pojawia tam jest życie. Z jednej strony Słowo dzisiejszej niedzieli
pokazuje nam, że to Bóg przynosi życie. W pierwszej scenie dokonuje się to
dzięki wstawiennictwu i wierze Eliasza a w drugiej sam Bóg w Jezusie daje
życie. To znaczy, że śmierć dla Boga nie jest czymś normalnym, czymś chcianym.
Śmierć weszła na świat wskutek grzechu. To że dla Boga śmierć nie jest czymś
normalnym dobitnie ukazuje ten moment, gdy Jezus na widok wdowy „użalił się”,
dosłownie można by powiedzieć „wzruszył się do głębi”. Bóg nie jest obojętny na
rzeczywistość ludzkiej śmierci. On jest z nami w tym doświadczeniu. Najlepszym
tego dowodem jest krzyż Jezusa. Ale ważne byśmy oprócz tego spotkania śmierci z
Życiem, które wszystko zwycięża, zobaczyli w jakim kontekście przychodzi to
doświadczenie śmierci. I wcale nie chodzi tu jedynie o śmierć fizyczną, bo ta
jest najbardziej oczywista. Śmierć dotyka nas w bardzo różny sposób.
„Gdy Jezus
zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego”. Podobnie
rozpoczyna się spotkanie Eliasza z wdową: „Eliasz wstał i zaraz poszedł do
Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie
drwa” (1 Krl 17,10). Oba spotkania w bramie… Brama to miejsce na granicy
miasta, gdzie załatwiano kiedyś najważniejsze sprawy. Taki odpowiednik naszego
dzisiejszego urzędu. To miejsce gdzie jest tłum ludzi. I właśnie w tym miejscu
spotkanie z wdową Eliasza i Jezusa. To są więc spotkania w drodze, niby
przypadkowe spotkania. Zobacz, procesja ludzi wędruje ze zmarłym, ci ludzie
wcale nie szukali Jezusa. Tak samo wdowa z Sarepty, ona nie szukała proroka
tylko zbierała drwa, żeby przyrządzić posiłek dla siebie i swojego jeszcze
żyjącego syna, a potem mieli oboje umrzeć. Spotkanie w bramie miasta… To jest
spotkanie w gonitwie naszej codzienności. To jest spotkanie w biegu. Bo ta
nasza gonitwa jest często miejscem naszego umierania. Więcej i więcej spraw, a
sił, szczęścia coraz mniej… „Proszę księdza ja nie mam czasu” – często słyszę
takie słowa. To nieprawda. Każdy z nas ma czas. Tylko pytanie na co go
poświęcamy. Jezus chce spotkać mnie i Ciebie w bramie. W naszym biegu, w tłumie
codziennych spraw, zadań. I my często w tej gonitwie jesteśmy wdowami. Bo
jesteśmy osamotnieni, bo ocieramy się o drugiego człowieka, bo nie wiemy po co
to wszystko, albo myślimy że „i tak pomrzemy i tyle z tego będzie”. Jesteśmy w
bramie, czyli często na granicy naszej wytrzymałości. Chcielibyśmy z tego
miejsca wyjść. I właśnie Jezus przychodzi w tę przestrzeń naszego życia. W tę
przestrzeń gdzie umieramy w codzienności. Bo ile można pracować, nie
odpoczywając. Bo ile można mówić, że to dla dzieci robię, a tak naprawdę nie
mam nawet, kiedy z nimi rozmawiać i coraz mniej się rozumiemy, kochamy... W te
nasze codzienne śmierci Jezus wchodzi i mówi, tobie mówi: „wstań”. Nie swoją
mocą wstań, ale na słowo Jezusa.
I gdyby tu był
koniec to byłoby pięknie. Ale nasza reakcja na słowa Jezusa nie jest wcale
pełna zachwytu, nasza reakcja na obecność Boga w przestrzeni naszej śmierci nie
jest pełna entuzjazmu. Reagujemy jak wdowa na obecność proroka Eliasza: „Czego
ty, mężu Boży, chcesz ode mnie? Czy po to przyszedłeś do mnie, aby mi
przypomnieć moją winę i przyprawić o śmierć mego syna?” To jest nasz paradoks.
Oskarżamy Boga. Dlaczego? Bo kiedy Bóg się zbliża to prawda z nas wychodzi.
Kiedy ktoś, Bóg mi uświadamia moją nędzę trudno mi to znieść. Oskarżam innych,
Boga, ale prawdą jest, że to ja umieram! Umieram przez grzech, przez mój brak
czasu dla Boga, przez to że tysiące spraw są ważniejsze niż to by kochać, że
ważniejsze jest to co będzie kiedyś niż to że marnuję dziś. Droga ratunku jest
jedna. Żeby odzyskać życie, czyli Boga trzeba utracić to wszystko, co nie jest
z Boga. Trzeba zobaczyć, że coś we mnie jest chorego, że jestem jak wdowa i
dlatego potrzebuję by ktoś mnie ocienił, by ktoś dał mi miłość. Miłość Boga
pokona śmierć, tylko czy ja chcę zaryzykować „nowe życie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz