Uroczystość
Bożego Ciała to bardzo stara
uroczystość, mająca swe korzenie w Europie w XIII w. Z pewnością
wszystkim kojarzy się z procesją z Najświętszym Sakramentem. Śpiew, sypanie
kwiatków, kadzidło, baldachim, przygotowane ołtarze i wreszcie monstrancja z
ukrytym w niej Jezusem Eucharystycznym. Tak co roku przeżywamy ten dzień.
Przyzwyczailiśmy się, że tak to po prostu wygląda. Ale choć przez chwilę
zastanówmy się, gdyby dziś do Wąbrzeźna na 10.30 przyjechał ktoś, kto nigdy nie
uczestniczył, co więcej nawet nigdy nie widział naszej procesji, co mógłby
sobie pomyśleć… „Ale piękny, zwycięski pochód. Ci ludzie tacy dumni, idą
dostojnie, są odświętnie ubrani, widać, że oddają hołd chyba jakiemuś królowi,
sypią kwiaty, klękają. Kto jest tym królem, co to za król, stąd taka jego moc,
władza? Co oni świętują, że tak triumfalnie idą?” Co bym odpowiedział takiemu
gościowi? Kto jest tym królem, stąd taka jego moc, władza? O jaki triumf
chodzi? Co my tak właściwie dziś świętujemy?
Dziś
święto Miłości. Dziś świętujemy, że naszym Królem jest Jezus. Ale pojawia się
pytanie o to jak ten Jezus króluje, jak On kocha? Jak? Mówi nam o tym św. Paweł
w liście do Koryntian, kiedy pisze, że Jezus tej nocy, której był wydany wziął
chleb i dzięki uczyniwszy połamał i
rzekł: „To jest Ciało moje za was [wydane]. Czyńcie to na moją pamiątkę!
Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym
Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją
pamiątkę!” (1 Kor 11,23-25). Dziś świętujemy Miłość, która za mnie i za Ciebie
poszła na krzyż. Miłość, która kocha zawsze i każdego. Miłość, która nie jest
za szklaną witryną sklepu, która nie jest jakimś odległym wspomnieniem,
marzeniem, ale miłość, która wydaje się za mnie i za Ciebie. Jezus tak kocha,
że daje nam się cały. Pozwala by Go zdradzono, skrępowano, biczowano, ukrzyżowano,
złożono do Grobu, aż wreszcie daje się w chlebie by można było Go spożywać. On
poszedł tą drogą, którą nikt z nas nie chce pójść. Poszedł drogą Krzyża nie
dlatego, że to coś przyjemnego i że Bóg jest krwiopijcą, ale poszedł tą drogą
byśmy my u jej kresu nie pozostali w grobie, lecz mieli życie, na zawsze mieli
życie. I ta dzisiejsza procesja to procesja o takiej miłości. To nie jest
procesja o triumfalnym pochodzie Kościoła katolickiego przez Polskę. To nie
jest procesja o naszej pobożności i naszych pięknych śpiewach, to nie jest
procesja o tym, że my idziemy a ktoś w oknie patrzy. Nie! To procesja o miłości
Boga, która jest na wyciągnięcie ręki, dla każdego. To procesja nie po to by
patrzeć na siebie, ale by napatrzeć się na taką Miłość i by się nią dosłownie
najeść, nasycić. A ten nasz Król wygląda głupio. Ten nasz Król jest w kawałku
chleba. Rozumiesz? Nie niesiemy korony, nie niesiemy jego płaszcza, nie
niesiemy sztabki złota z jego podobizną, ale kawałek chleba. Czyż nie blado
wypada On przy innych królach, władcach, potentatach?! Ale św. Paweł powie, że
właśnie „przez głupstwo głoszenia słowa spodobało się Bogu zbawić wierzących;
że my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a
głupstwem dla pogan, dla tych zaś którzy są powołani – Chrystusem, mocą Bożą i
mądrością Bożą”. Po ludzku to co czyni Jezus jest głupstwem, ale dla tych,
którzy wierzą to jest moc i mądrość Boga. Dziś świętujemy moc Miłości Boga.
Można nią się zgorszyć a można jej zaufać…
A co oznacza nasz
udział w tej procesji? Jedna myśl. Bardzo lubię ten dialog na Mszy świętej,
kiedy ktoś podchodzi w procesji by przyjąć Ciało Pańskie. Wówczas kapłan mówi
„Ciało Chrystusa” a osoba odpowiada „Amen”. Co znaczy to „Amen”? Czy tylko, że
zgadzam się z tym, że to Ciało Chrystusa, jakby potwierdzam to, że to jest
prawdą?! Nie, to by było o wiele za mało. Hebrajski rdzeń tego słowa wyraża
głębszy sens. „Amen” to znaczy, że uważam za prawdę to, co zostało powiedziane,
ale dlatego, że ta prawda jest dla mnie propozycją, że ja do tego chcę się
przyłączyć, wejść w to. Krótko mówiąc: „Amen” to znaczy – „dobrze, niech tak
będzie, mam do tego zaufanie, polegam na tym, chcę tego”. Dlatego nasze
każdorazowe wypowiedzenie „Amen” na Eucharystii na słowa Ciało Chrystusa oznacza,
że ja przyłączam się do tego nurtu miłości, że ja chcę kochać jak Jezus, że ja
chcę by i moje ciało było wydane, czyli bym i ja kochał kosztem siebie moich
wrogów, rodzinę z którą się pokłóciłem przed samym wyjściem do Kościoła,
sąsiada którego nienawidzę, pracę w której mi ciężko. To moje „Amen” oznacza,
że niech we mnie dzieje się to, co działo się w Jezusie. Dlatego tu trzeba się
obudzić, tu muszę mieć świadomość tego, w co wchodzę, by to nie było słowo
rzucone na wiatr, bo tak mówił ten co był przede mną to wypada, żebym i ja tak
powiedział. A z drugiej strony, jeśli nie mówię tego „Amen” to po co idę do
Komunii? Jeśli nie wypowiadam tego „Amen” to idę po to by minąć się z Jezusem,
by nie kochać tak jak On, bo przecież nie wyrażam tego, że pragnę kochać jak
On. I dziś ta nasza procesja… To jest takie nasze wspólne, zbiorowe „Amen”.
Ciarki mnie po skórze przechodzą, bo zaraz idę w procesji, aby dawać świadectwo
światu, tym którzy w niej pójdą i nie pójdą, że jestem jedno z takim właśnie
Jezusem, że jestem jedno z taką miłością, która już więcej nie może dać, bo
daje się cała. Czy rzeczywiście jestem jedno z Jezusem i mówię mu „Amen” moim
życiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz